Przeciwko betonowej kostce i jej mieszkańcom

Dorota Brauntsch, Domy bezdomne

Dowody na Istnienie 2019

Przyznam, że bardzo czekałam na tę książkę. Niepotrzebnie, bo nie tylko jest to reportaż słaby literacko, przestylizowany i ucukrowany za pomocą językowych koszmarków, ale stanowi także dowód na dziwny snobizm kulturowy oraz zamknięty horyzont poznawczy. To ciekawe, że o wsi polskiej można pisać w sposób snobistyczny.

Piszę ten tekst ze sporym opóźnieniem, bo długo zastanawiałam się, czy jest powinno się źle pisać o debiucie, w końcu powinniśmy dawać szansę. Ale biorąc pod uwagę dużą ilość recenzji oraz bezkrytyczne przyjęcie Domów bezdomnych, uznałam, że należy to zrobić.

Brauntsch wybiera temat niezwykle intrygujący – ceglane domy pszczyńskiej wsi, stawiane od połowy XIX do połowy XX wieku. Jest to pościg za ginącą architekturą, częściowo zniszczoną przez wojnę, częściowo zaś przez samych mieszkańców i ich potomków, którzy zamarzyli o domach z pustaków, symbolu nowoczesności. Autorka próbuje więc uchwycić na fotografii i w tekście ten ulotny fenomen, zapisać trochę jego historię, a trochę stworzyć tren dla pszczyńskiego domu i kultury śląskich chłopów z tego regionu. Przedstawia zatem historię okolicy, nakłada dwa filtry: historii politycznej oraz przemian architektonicznych. Kłopot polega jednak na tym, że sama staje całkowicie po stronie owej odchodzącej formacji, nie analizuje zmian, nie próbuje zrozumieć, pokazać, wyjaśnić, dlaczego kolejne pokolenia próbują przyspieszyć rozpad domów odziedziczonych po dziadkach. Wybiera zatem postawę snobistyczną i w dziwny sposób staje się rzeczniczką architektów, konserwatorów zabytków, zamożnych właścicieli, próbujących restaurować pszczyńskie domy przeciwko mieszkańcom tej okolicy pozbawionych kapitału kulturowego oraz ekonomicznego. Nie bierze pod uwagę tych kryteriów, nie stara się rozumieć ludzi, których – jak sama pisze – wychowano bez tożsamości, nie mają zatem jak wykształcić potrzebny zachowywania kulturowego dziedzictwa. Brauntsch chce udowodnić, że prawdziwe życie tkwi w przeszłości: symbolizują je stare drzewa, domy, piwniczki, ganki. Bardzo to piękny, ale też niestety naiwny wniosek. To owe relikty przypominają o wiejskim, ubogim, ale zarazem rodzinnym, uporządkowanym życiu. Jasne, cudnie. Pszczyńska cegła staje się wartością nadrzędną, giną pod nią opowieści o prawdziwej wiejskiej biedzie, głodzie i słabym wykształceniu – bo nie pasują do tezy o połączeniu tożsamości i architektury. Kontekst kulturowy, który doprowadził w XIX wieku do wykształcenia tej formacji architektonicznej, jest waloryzowany jednoznacznie pozytywnie. Wszystkie późniejsze zmiany polityczno-społeczne są już negatywne. O ile autorka rozpisuje się szeroko nad zjawiskami determinującymi powstanie takiej formacji, o tyle krytycznie przedstawia wszystko to, co stało się później. Niestety to nie jest takie proste, procesów historycznych nie da się podzielić na pozytywne i negatywne, zaakceptować części, a część odrzucić i potraktować lekceważąco. Na uwagę zasługują u autorki ci bohaterowie, którzy mieszkają na granicy puszczy, dbają o żubry w XX-leciu, ich wnuki to już tylko nierozumne ofiary historii. To dziwne przełożenie ma charakter nostalgiczno-muzealny – okres przed 1945 Brauntsch przedstawia w ramach uwznioślającego wspomnienia.  Udaje jej się osiągnąć efekt paradoksalny – mam ochotę bronić mieszkańców domów z pustaka, przypomnieć, że zachowanie tożsamości, restaurowanie starej architektury to rodzaj luksusu, zarówno na poziomie ekonomicznym, jak i społecznym. Nie sądzę zaś, że w latach 70. i 80. Polaków było na taki luksus stać. I mój wniosek nie służy tu usprawiedliwieniu, jest raczej obserwacją z porządku socjologicznego, myślenie zaś, dominujące w Domach bezdomnych, że ludzie powinni byli przezwyciężyć pewne uwarunkowania epoki, wydaje mi się poważnym anachronizmem historycznym. W Anglii można pielęgnować czterystuletnie trawniki. W Polsce nie mamy na to szans, ale reportaż daje przestrzeń, żeby przemyśleć takie uwarunkowania, pokazać, jak lokalizacja geopolityczna definiuje tożsamość, jak zmienia się myślenie o nowoczesności i komforcie wraz z kolejnymi epokami. Dlaczego w pewnym momencie wyobrażono sobie, że właśnie pustak jest lepszy, że dom odziedziczony po dziadkach trzeba zaorać? Nie znajduję tutaj odpowiedzi na te pytania.

Domy bezdomne uświadamiają przez przypadek właściwie, że nie ma w Polsce takiego tematu historycznego, który nie byłby grząski, nie stanowiłby próby dla wrażliwości społecznej autora. Oczywiście niedoścignionym wzorem jest tutaj Miedzianka. Historia znikania Filipa Springera (a to przecież też był jego debiut – nie chodzi zatem o brak literacko-reporterskiego obycia), gdybyśmy jednak zestawili te dwa reportaże, zobaczylibyśmy, że łączy je temat, ale jednocześnie Springerowi udało się uniknąć wszystkich pułapek i mielizn na poziomie obserwacji i ocen społecznych, w które Dorota Brauntsch wmaszerowała po pas. Spinger uniknął także stylu, który szybko po jego Miedziance stał się dominującą dykcją polskiego, zwłaszcza młodego reportażu. Brauntsch także tutaj okazuje się słabsza od niego, bo posługuje się płynnie tą dykcją – ale robi to już sprawnie naprawdę wielu autorów. Otrzymujemy więc krótkie, rwane zdania, dużo równoważników, obserwacje zamierzone jako naiwne zachwyty nad światem, mnóstwo kropek. I znów, jak ta idiotka wołająca na puszczy, muszę napisać, że mistrzynią kropki jest Hanna Krall, ale nie każdy ładując 40 zdań do jednego akapitu, osiąga ten sam efekt. Kluczowa wydaje mi się coraz bardziej świadomość, ujawniająca się u niektórych reporterów, że trzeba się z tego języka wyzwolić. Tak robi właśnie Joanna Gierak Onoszko, która w swojej książce o Kanadzie dokonuje symbolicznego zabicia ojca, czyli właśnie przełamania dykcji polskiej szkoły reportażu.

Coraz częściej mam wrażenie, że reportaż to fantazmatyczny gatunek polskiej klasy średniej, która wyobraża sobie, że za jego pomocą zbliża się do prawdziwego życia, wsi, biedy i wszystkiego co mieści się poniżej owej warstwy średniej. To jest właśnie dobry przykład na tę tezę, choć zasługuje ona na dłuższą refleksję (i więcej nazwisk powinno tu trafić). Napiszę o tym jeszcze.

Zdjęcie: Mahir Uysal on Unsplashh

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *