Prawo ofiary

 

Patrick Besson, Lecz zabije rzeka białego człowieka
Noir sur Blanc 2011
Najnowsza powieść znanego autora odwołuje się do popularnego na Zachodzie nurtu postkolonialnego, porusza też kwestie szczególne – odpowiedzialności za afrykańskie wojny, splatania się spraw finansowych i problemów etycznych, pozornej jedynie pomocy dawnym koloniom, wreszcie maskowanego afrykańskiego poczucia niższości i równie ukrywanej, choć ciągle widocznej europejskiej wyższości.
Afryka Bessona to kontynent nieistniejący, stwarzany przez europejskich wędrowców, to przestrzeń służąca zaspokajaniu tajonych kompleksów i pragnień; miejsce, w którym biały mało znaczący w Europie, może się dowartościować, poudawać kogoś bogatszego i ważniejszego, może też ukryć żonę i rodzinę – wystarczy, że zdejmie obrączkę na pokładzie samolotu. Jednocześnie ta Afryka, choć podzielona na narodowe państwa, ciągle żyje dla Europy – politycy działają pod wpływem białych doradców, podejmują decyzje, kierując się dobrem koncernów paliwowych i przedsiębiorstw poszukujących złóż uranu. Kobiety marzą o białym kochanku – „mundele” – bo tylko mężczyzna spoza tego świata może zaspokoić ich potrzebę bezpieczeństwa, wydobyć z nędzy, utrzymać dzieci; tylko jego stać na płacenie rachunków za klimatyzację.
Dla polskiego czytelnika przyzwyczajonego do stylu i perspektywy Kapuścińskiego narracja Bessona stanowi zupełnie nową jakość. W odróżnieniu od naszego reportera, francuski autor nie ukrywa, że tworzy fikcję, podkolorowuje obraz rzeczywistości po to, by miał większy ciężar, by lepiej uderzać w świadomość europejskich czytelników. Ponadto Besson nie chce pobudzić współczucia, nie ma tu nigdzie typowego dla Kapuścińskiego hermeneutycznego wczucia, zbratania, empatii. Przeciwnie – jego perspektywą rządzi obcość, dystans, nieufność. Besson nie chce fingować zrozumienia, skoro kolor skóry, majątek, sytuacja egzystencjalna (biali są w Afryce wolni, bo mogą ją w każdej chwili opuścić, tymczasem rzesze czarnych są skazane na wieczne życie w tej przestrzeni), doświadczenia życiowe wskazują, że jakiekolwiek porozumienie jest niemożliwe, nie ma żadnej przestrzeni, w której mogłoby się ono dokonać.
Besson to uczeń Céline’a, literacki krewniak raczej Geneta niż Camusa, woli on raczej atakować wszystkich po równo, obnażać degenerację obu ras, nie zaś szukać ukrytego w nich dobra. Besson jest też skandalistą, który idzie pod prąd europejskiej poprawności politycznej: gdy na Bałkanach trwała wojna, jako jeden z niewielu intelektualistów poparł Serbów, a nie Bośniaków i Chorwatów. Podobną demaskację wszystkich stron przeprowadza w Lecz zabije rzeka białego człowieka. Operuje on tutaj całkowitym odwróceniem perspektywy, które wykracza poza nurt postkolonializmu, łamie jego porządek, ponieważ w myśl jego wskazań to czarni powinni teraz stać się bohaterami pozytywnymi. Tymczasem u Bessona wszyscy okazują się tak samo skorumpowani, zawistni, opanowani przez nienawiść i gotowi do zemsty. Besson w swoim dokumencie przedstawia proces, o którym stopniowo mówi się coraz więcej, choć ciągle nie jest on mile widziany w główny nurcie dyskursu postkolonialnego: o uprzywilejowaniu ofiar (u nas o tym wymiarze wiktymizacji pisze Ewa Domańska). U Bessona mieszkańcy Konga i Rwandy nie są niewinnie cierpiącymi ofiarami przemocy ze strony białych, uciśnionymi robotnikami w rafineriach. Czarni okazują się tak samo wyrachowani jak biali, żerują na nich, wykorzystując stereotypowe wyobrażenia, jakimi wobec nich posługują się inżynierowie Totala i Elfa: kobiety zdają sobie sprawę z tego, że są oszukiwane, ale godzą się na bycie kochankami białych, skoro wykorzystać mogą ich poczucie winy oraz świadomość grzechu, by zdobyć pieniądze, domy i samochody, przenieść się z ubogich przedmieść w świat luksusu. Nawet w rozgrywkach tajnych służb nie ma pokonanych – wszyscy zdobywają albo pieniądze, albo właśnie status ofiary, który w długiej perspektywie daje olbrzymie profity.
Zamiast podziału na dobrych, naiwnych czarnych i złych, wyrachowanych białych mamy tu do czynienia z przemieszaniem tych cech: biali okazują się nieudolni w swych intrygach – przekonani o swojej przewadze, ulegają zakulisowym manipulacjom tajnych służb rwandyjskich. Besson nicuje też postkolonialną perspektywę dzięki przekonaniu, że z zależności nie można się nigdy uwolnić. Jego pesymistyczne wnioski budują tu atmosferę mroku, tworzą poczucie niemożności wyjścia, opuszczenia świata tajnych rozgrywek, oszustw, manipulacji. Odpowiedzią na zło zawsze staje się przemoc, nie ma tu mowy o braterstwie i wybaczeniu, nie ma tolerancji dla słabości, gotowości do obrony niewinności. Zło rodzi tylko inne zło, ofiara nigdy nie pozostaje nią na stałe, szybko staje się katem dla kogoś jeszcze słabszego. Tę transmisję zła ukazuje wątek rwandyjski: Jean-Pierre (Hutu) zostaje księdzem tylko dzięki temu, że w dzieciństwie padł ofiarą gwałtu ze strony białego kolonizatora, który jednak w ramach zadośćuczynienia umożliwił chłopcu zdobycie wykształcenia. Dorosły Jean-Pierre staje wraz z bratem na czele oddziałów interhamwe – hutyjskich siepaczy, pozwala im wymordować wiernych w czasie mszy we własnym kościele, ale też własnoręcznie dusi niemowlę, o którego uratowanie prosi umierająca w świątyni tutsyjska matka. Swoje jednoznaczne odejście od zasad chrześcijaństwa, zadanie śmierci niemowlęciu kwituje zdaniem: „Ubiłem karalucha”. Podobnej przemiany doświadcza całe plemię – przez wieki żyjące w strachu przed Tutsi, głodzie, upodleniu, nagle, za pomocą maczety próbuje wyrównać rachunki, zadośćuczynić za krzywdy. Wyobraźnia Bessona w partiach poświęconych masakrze okazuje się bliska Littellowi:
Nie jedli dość mięsa, a Tutsi nim właśnie byli, skoro kroiło się ich na kawałki. Wydzielano im piwo, podobnie jak mleko, ryż, maniok. Teraz oni niczego nie wydzielali. Zabójstwo oznaczało obfitość. Wraz z krwią tysiącletniego wroga napływały do nich jego pieniądze, zapasy żywności, jego piękne stroje. Był to zachodni szał przecen, tyle że hutyjscy klienci mordowali tutsyjskich ekspedientów, aby nic nie zapłacić. Proponowanym zniżkom przeciwstawiała się redukcja całkowita przez ścięcie głowy. Interhamwe rzucali się na Tutsich – uciekinierów, przechodniów, sąsiadów – jak by to były lodówki, sejfy. Otwierali ich, aby zabrać wszystko, co znajdował się w środku.
Dokument-fiction Bessona jest więc lekturą nieprzyjemną, pokazuje świat, w którym nie ma niewinnych i wszyscy są w jakimś stopniu obarczeni grzechem, w którym dokonuje się nieustanna transmisja krzywdy – dawne ofiary szukają zemsty i tworzą kolejne pokolenia ofiar gotowych do wojny, grupy etniczne konsolidują się wokół poczucia nienawiści, konstruują sobie wyraźnego wroga. Besson mówi też wyraźnie, że w żadnym konflikcie narodowym czy politycznym nie ma wyraźnego podziału między agresorami i ofiarami, okrucieństwo i nienawiść rodzi się z wielu drobnych upokorzeń, codziennych konfliktów. Jak zwykle więc, zło okazuje się prozaiczne.
                                                                                                                      

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *