Prawdziwy facet

Powieść Louisa pozornie jest oczywista, ze wszystkimi mocnymi znaczeniami wywalonymi na wierzch, opowiedzianymi otwartym tekstem. Ale tylko pozornie. To, co splata wszystkie wątki i czyni z niej jeden z najlepszych tytułów 2019 roku, to transfer pogardy, przedstawiany tu subtelnie i przerażająco jednocześnie.

Édouard Louis, Koniec z Eddym

Pauza 2019

Przeł. Joanna Polachowska

Swój debiut Édouard Louis dedykował Didierowi Eribonowi i przez pierwsze kilkanaście stron Końca z Eddym miała wrażenie, że faktycznie czytam fabularną wersję strony 148 z Powrotu do Reims (na tym etapie krytycznym pozostała Kinga Dunin – vide jej nota dla Krytyki Politycznej”). To zresztą ciekawe nawiązanie – Eribon w zakończeniu swojego eseju umieszcza szkic o tym, jak próbował być pisarzem, bo taka droga kariery zawodowej wydawała mu się oczywista. Wyszedł z biednej rodziny robotniczej, wszedł do wyższej warstwy społecznej, próbował rodzić doktorat, pisał dla prasy teksty socjologiczne i recenzje. Z tego się utrzymywał (haha – powiedzą polscy publicyści i krytycy). Naturalnym ruchem w górę wydawało się zatem wydanie powieści, jakiegoś dużego tekstu, który pozwoliłby mu wyprowadzić spośród grona gazetowych wyrobników. Okazało się jednak, że pisanie nie idzie, że fikcja to nie jest w ogóle żywioł Eribona. Louis opiera się na jego myśli filozoficzno-socjologicznej, nie jest to jednak wcale fabularyzowanie tego, co pisze Eribon.

Koniec z Eddym opowiada o dzieciństwie w ubogim pikardyjskim miasteczku na północy Francji, mężczyźni pracują w fabryce, kobiety albo podejmują jakieś słabo płatne prace przy opiece nad innymi, albo siedzą w domach. Nikt specjalnie nie opiekuje się dziećmi, wszyscy piją, palą i oglądają telewizję. W połowie miesiąca kończą się pieniądze z zasiłku, rodzina Belleguelle’ów przerzuca się na ryby złowione przez ojca albo na same frytki, zastępujące cały posiłek. Ojciec zniszczył sobie kręgosłup w fabryce, przez lata tkwi na bezrobociu, matka opiekuje się chorymi, siostra pracuje w sklepie, rodzina zrywa z nią kontakt, gdy okazuje się, że jej konkubent ją bije. Starszy brat jest alkoholikiem ze skłonnością do przemocy – na tle wyróżnia się tylko tym, że w ślepą furię wpada wcześniej niż inni, bije mocniej. Louis opisuje tutaj świat biedy i pogardy: ludność miasteczka ustawia się w hierarchii biedy, choć wszyscy są w gruncie rzeczy ubodzy. Ważne jest jednak to, kto zajmuje absolutnie ostatnie miejsce, a kto może się cieszyć z pozycji trochę wyżej. Kto nie ma żadnych własnych pieniędzy i żyje całkowicie z zasiłku, a kto tylko od czasu do czasu robi zakupy na kreskę. Kto ma stary samochód, a kto go nie ma wcale. Komu liszaje pełzają po całym domu, a komu tylko po narożnikach ścian. Takie są – dla nas właściwie nieistotne – ale dla bohaterów Louisa zasadnicze wyznaczniki pozycji społecznej. Walka klas dokonuje się tu w obrębie jednej warstwy, która wzajemnie się wyrzyna.

To, co mnie jednak dużo bardziej interesuje, to problem pogardy niezwiązanej ze statusem majątkowym, takiej nienawiści stojącej na straży normy społecznej, karzącej natychmiast i boleśnie tych, którzy owej normy nie spełniają. Bo Koniec z Eddym to nie tylko opowieść o chłopcu niedopasowanym, dziecku i nastolatku homoseksualnym. Liczy się tutaj i rewers tej postaci, czyli cała rodzina i mieszkańcy Pikardii, którzy sekują go za odstawanie od normy. Mały Eddy nienawidzi siebie z nieprawdopodobną wprost siłą, wstydzi się wszystkiego, co robi i mówi: porusza się jakimś dziwnym niemęskim krokiem, mówi podniesionym głosem, nadmiernie gestykuluje. Moczy się w nocy i boi ciemności. Jako dziecko wciąż chodzi za matką, nie otrzymuje od niej jednak ani odrobiny czułości, nie ma też prawa do jej lojalności i dyskrecji – matka na światło dzienne, na agorę wywleka jego różne przeżycia, komentuje w okrutny i bezmyślny sposób.

Fabuła oparta jest na wielkim ironicznym zwrocie: rodzina tępi Eddy’ego za jego inność, rodzice, starszy brat – wszyscy chcą, by mówił inaczej, inaczej chodził, nie płakał itp. Nie rozumieją jego uporu – jakby to było coś, o czym decyduje same Eddy, jakby miał wpływ na to, kim i jaki jest. I tutaj właśnie pojawia się tej ironiczny zwrot: bo chłopiec robi wszystko, by zachowywać się inaczej, jest dzieckiem nienawidzącym siebie i absolutnie, ciągle świadomym własnej inności, niedopasowania. System przemocy, w którym tkwi, zostaje przez niego przyjęty, jest akceptowany: Eddy nie tylko wyróżnia się nadświadomością siebie, wielką dawką samokontroli i wiedzy o normach. Kiedy koledzy chcą się masturbować przy filmie pornograficznym, to Eddy oponuje. Społeczna presja sprawia, że rozwija się on zupełnie inaczej niż jego rówieśnicy: dla nich przygodą jest wykroczenie przeciwko normie, on cały czas znajduje się po tej stronie i marzy o tym, by choć raz znaleźć się w obrębie normy. Samokontrola, wiedza o tym, co dopuszczalne, a co nie sprawia, że Eddy-homoseksualista staje się strażnikiem kultury patriarchalnej: ze wszystkich sił próbuje zdobyć dziewczynę, cieszy się, gdy uda mu się jakąś pocałować (i nie porzygać się). To on uczy swojego młodszego brata, by nie był „pedałem”, to on pokazuje, które zachowania zostaną za „pedalskie” uznane.

To jest opowieść o ciśnieniu, jakie wywiera nawet tak prymitywne otoczenie, sprawiające, że dziecko wrażliwe i inteligentne czuje się złe i brudne, próbuje ratować swojego brata przed podobnym losem, daje się okładać dwóm szkolnym osiłkom. Eddy w starciu z heteroseksualną normą nie ma szans – i satyryczny rysunek owej normy to drugi ważny wątek. W tym świecie niewiele zmieniło się od czasów Zoli, liczy się fizyczna siła i odporność na ciosy (dosłowne i metaforyczne). Zbitka „prawdziwy facet” odmieniana jest przez wszystkie przypadki, to największy komplement. Przez chwilę rodzice dumni są z Eddy’ego, gdy ten bawi się z dziewczynkami, matka nazywa go pieszczotliwie Don Juanem. Szybko okazuje się jednak, że za dużo czasu z nimi spędza, co uderza w kruchy fundament prawdziwej męskości. Uznanie za „dziewczynę”, dostrzeżenie cech „dziewczyńskich’ to z kolei największa ujma. Tutaj nawet matka przechwala się tym, że ma wielkie, żelazne jaja, nie daje się światu, nie boi się mężczyzn. Ten kult hiper-męskości reguluje także sposoby znoszenia niepowodzeń: można pić i spędzać całe dnie przed telewizorem (jak zwalony chorobą ojciec niezdolny już do pracy w fabryce – jedynym miejscu, gdzie pracują prawdziwi faceci), nie wypada się za to płakać, spać przy świetle, chodzić w nocy do rodziców, wołać matkę. Eddy to – jeśli chodzi o dzieciństwo – tzw. dziecko wysokich potrzeb (high need baby), które w takim otoczeniu nie ma żadnych szans. Krytyka zupełnie przeoczyła ten wątek, a mnie on się wydaje ważny, ponieważ pokazuje, że Eddy zostaje złamany po raz pierwszy na długo przed odkryciem swojego homoseksualizmu.

Zalecałabym tę lekturę polskiej prawicy i wszystkim konserwatywnym zwolennikom edukacji seksualnej prowadzonej przy Kościele, bo Louis świetnie pokazuje tutaj, że homoseksualizm jest wrodzony, a nie nabywany (gdyby ktoś jeszcze ciągle miał wątpliwości). I pokazuje też koszty, jakie ponosi dziecko, które próbuje dopasować się do wymaganych zachowań, wielką nienawiść, jaką odczuwa do siebie, rozczarowanie, desperackie pragnienie śmierci. W tej warstwie w żaden sposób nie jest to historia ograniczona do społeczeństwa francuskiego. To jest historia uniwersalna, zmienia się w niej tylko tło.

Nie jest to jednak powieść z tezą, a świetna, wielowątkowa, mocna narracja z biedą na pierwszym planie, rozkładająca na czynniki elementarne mechanizmy samoregulacji społeczeństwa. W tym świecie żaden bunt z Germinala Zoli się nie dokona, bo wszyscy za bardzo zajęci są zagryzaniem się nawzajem. Nie przyjdzie tu żaden Stefan-rewolucjonista.

Zdjęcie: Claude Peladeau on Unsplash

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *