Adam Czerniawski, Gry i zabawy (Sports et divertissements)
Norbertianum 2013
Są książki, po które lepiej nie sięgać – i to jest właśnie taka książka. Na 48 stronach autor pomieścił trzy opowiadania, fabuły pretekstowe opakowane w skomplikowane rozwiązania kompozycyjne. Wszystko to obficie polał sosem pretensjonalności, wydumania i samouwielbienia. W skrócie zatem: utwór nieprzyswajalny.
Czerniawski ma dziwne, ni to awangardowe, ni to arystokratyczne wyobrażenie o sztuce. Jego bohaterowie to zawsze ludzie z klasy wyższej, swobodnie przemierzający świat, spędzający czas na jachtach, w zamkach, na brydżu. Jeżdżą bugatti i pachną Chanel. Gry i zabawy nie są jednak na nowo napisanym Wielkim Gatsbym – nie oszukujmy się.
Wręcz przeciwnie, Czerniawski to żywe zaprzeczenie pisarzy krytycznych, surowo spoglądających na siebie i społeczeństwo. W opowiadaniu Sielankachodzi o rozwikłanie okoliczności i przyczyn śmierci kobiety odnalezionej na stoku górskim. Mamy tu do czynienia z fabułą sensacyjno-romansową: ona ginie, policja poszukuje dwóch mężczyzn, mamy zamazaną fotografię, podejrzane auto. Narrator kocha kobietę, która darzy uczuciem innego, żonatego mężczyznę. Ani okoliczności śmierci, ani sposób rozwiązania intrygi nie mogą być jednak dla czytelnika satysfakcjonujące: Czerniawski szybko porzuca formę śledztwa, używa jej tylko jako pretekstu do opowiedzenia właściwej, intelektualnej i (pseudo)erudycyjnej historii. Narrator nie wyjaśnia więc zagadki trójkąta miłosnego, kontempluje za to urok portretu Poppei Sabiny z XVI wieku. Jest to dzieło tak zachwycające, że Mona Liza przy Poppei wygląda jak „tłusta baba”. W drugim opowiadaniu (Światłocień Olgi) tematem jest toksyczny związek, w którym ona stara się wyrzucić go z domu, a on traktuje ją lekceważąco – aż do dnia, gdy nie powstrzymuje jej przed ucieczką w czasie burzy śnieżnej. Z kolei W ogrodzie nauk i rozkoszy fabuła dotyczy morderstwa, śledztwa, ucieczki przed policją. Za każdym razem jednak Czerniawski, zapominając o pretekstowości opowieści i wątłości historii, wprowadza szereg skomplikowanych rozwiązań formalnych: a to narrator okazuje się mordercą, który sam przed sobą ukrywa zbrodnię, a to narrator jawi się jako porte parole autora, a to opowiadanie wykracza z tomu i zaczyna grać jako tekst zgłoszony do wydania, a autor wpisuje uwagi fikcyjnego wydawcy. Spaja to wszystko kompozycja ramowa, pojawia się ciąg historii, w których zakorzeniona jest kolejna opowieść.
Czerniawski nie jest jednak Johnem Barthem, ma kłopot na poziomie podstawowym: z wymyśleniem pełnej i zrozumiałej fabuły, chce pisać nowocześnie, a nie umie zmontować historii. Wprowadza poetykę fragmentu do opowiadań, które są niespójne z powodu braków warsztatowych. Kompletny chaos to nie efekt świadomego zabiegu, ale owoc zamieszania, zadęcia, przesady i nieumiejętności snucia opowieści. Drugie opowiadanie zostało przedstawione jako historia, którą autor-amator czyta znanemu pisarzowi, po czym zostaje odprawiony z surową oceną. Doświadczony pisarz (czyli Czerniawski – jakże skromnie się tu zawsze prezentuje!) zarzuca debiutującemu, że prezentuje „surowy, nieuporządkowany materiał” – tymczasem on sam robi w Grach i zabawach dokładnie to samo.
Słabość języka, jego sztuczność, niedostosowanie do rejestru rażą, zwłaszcza gdy nie ma niczego, co wciągnęłoby czytelnika, przykuło jego uwagę. Całość utworu to zbiór pustych, nieznaczących nic zdań, niektóre akapity trzeba czytać po kilka razy, bo wzrok ślizga się, umysł nie znajduje zakotwiczenia:
A skoro po dniach i tygodniach pobytu nie okazuje żadnych prób kumania się, uczestniczenia w obrządkach i przyjęciach, domysły na jego temat stają się tym barwniejsze, tym bardziej groźne. A więc w prowincjonalnej ciemności stopniowo iluminuje go oślepiająca latarnia morska wszechwiedzy.
Na czym się tu zatrzymać? O co tu chodzi? Co to za prowincjonalna ciemność?
W ostatnim opowiadaniu autor podejmuje grę z LatarnikiemSienkiewicza, przenosi jego kontekst do XX wieku, przepisuje na nowo historię, która może być zarazem czyimś opowiadaniem przygotowanym na konkurs debiutantów „Twórczości”, jak i historią czyjegoś życia, ucieczki przed policją i podejrzeniem o morderstwo. Więcej jednak u Czerniawskiego samego Sienkiewicza, a jeszcze więcej Zygmunta Kaczkowskiego, którego fragmenty powieści są tutaj po prostu przepisane. Z zestawieniu z Czerniawskim uwidocznia się zaś cały kunszt pisarski Kaczkowskiego – jednego z najpopularniejszych polskich romansopisarzy XIX wieku. U niego właśnie fraza jest żywa, konkretna – podczas gdy Czerniawski dławi swoimi snobistycznymi i sztucznymi opisami salonów:
Do kolacji Iza przebrała się w suknię i pantofelki zakupione podczas naszej wspólnej wizyty w Paryżu wiosną. W jej życiu przede wszystkim Armani, Chanel, Vuitton, Gucci, Bond Street, 5th Avenue, Mediolan, Monachium, galerie, boutiques, biżuterie, porcelana, szminki, pudry, uczesania, „Voque”, toalety, lustra i lusterka, złoto i srebro. A uczta była wyśmienita. Wina, jak Iza zapewniła i bez kwestii teraz serwowała, rzeczywiście zadziwiły głębią i bogactwem.
Ani gry, ani zabawy – czarna rozpacz po prostu.
Dłuższa wersja tego tekstu ukazała się w miesięczniku „Nowe Książki”.