Noc nadpływająca

Ilona Wiśniewska, Białe. Zimna wyspa Spitsbergen
Czarne 2014
Coraz częściej czytam polską prozę z poczucia obowiązku, a reportaże – dla przyjemności, prawdziwej czytelniczej satysfakcji. Non-fiction w Polsce w ciągu ostatnich kilku lat osiągnęło zdecydowanie wyższy poziom, ma lepszy styl niż proza, która ciągle topi się w jakiś swoich kompleksach i obowiązkach. Non-fiction nie ma za to tych niepewności, nie ma też żadnych kompleksów, mówi więcej o świecie, opowiada o nim barwniej − widać to wyraźnie w Białym, opowieści o życiu na Spitsbergenie, o towarzyszeniu innym i częściowym też ich podglądaniu. Ilona Wiśniewska, 30-letnia autorka,  nie pisze tu o zamkniętym etapie swojego życia, ale o miejscu w którym osiadła, które świadomie wybrała jako swoje. Opisuje swoich sąsiadów, wielu spośród nich to dziwacy, wielu to kompletni outsiderzy poszukujący siebie lub stroniący od tłumów w miastach Południa.

Wiśniewskiej udało się stworzyć rzecz świetną, bo niejednoznaczną – zarówno sama wyspa, jak i jej mieszkańcy wymykają się ocenom. Nie ma tu pisania pod tezę, udowadniania na siłę,  przekonywania czytelnika otwartym tekstem. Przeciwnie, całe bogactwo tej krainy z perspektywy autorki kryje się w jej niejednoznaczności: człowiek próbuje podporządkować sobie dziką przyrodę, ale jednocześnie sam staje się tam jej częścią, Spitsbergen wymusza skrajną racjonalizację zachowań, ostrożność i myślenie na przyszłość, ale jednocześnie budzi głęboko ukryty zew natury, niskie instynkty, a w czasie nocy polarnej – nawet szaleństwo. Każe myśleć o zachowaniu życia, a jednocześnie ciągle skłania do zabijania. Mieszkają tam przedstawiciele 50 narodowości, ale większość z nich świętuje we własnym gronie, a Irańczycy patrzą z pogardą na Kurda i nie odzywają się do niego, choć jest najbliższym sąsiadem. Ludzie szanują swój wysiłek, ale jednocześnie na wyspie jest kilka porzuconych osad, w których murach nikt już nie mieszka.

Opowieść o Spitsbergenie to tutaj przede wszystkim opowieść o jego mieszkańcach, o dramatycznych zdarzeniach z historii wyspy, ale też o powikłanych losach jej osadników. Wiśniewska miesza porządki – historia wyspy, nawet ta XIX-wieczna jest ciągle żywa, wypadki z lat 90. XIX wieku sąsiadują w świadomości mieszkańców Spitsbergenu z wypadkami z lat 90. XX wieku. Cała przeszłość jest ciągle aktualna, bo z katastrof przeszłości (jak zmieniony tor lotu samolotu czy konserwy zatrute ołowiem) należy wyciągnąć naukę, zabezpieczyć się lepiej na przyszłość. Do lat 90. wyspa miała charakter zamknięty, Rosjanie nie wpuszczali obcych do Piramidy – górniczej osady, która była strategicznym miejscem wydobycia, istotnym w systemie gospodarczym. Dzisiaj zaś turyści przypływają do Piramidy, by zobaczyć podbiegunowe miasto-widmo, porzucone i opuszczone.   

To ludzie przede wszystkim, ich powikłane biografie, stanowią obiekt zainteresowania Wiśniewskiej, każdy bowiem, kto trafia na wyspę, ma swoją historię, a one wszystkie składają się na osobliwy portret mieszkańców. W Longyearbyen – największej osadzie wysuniętej tak daleko na północ – żyje zaledwie dwa tysiące mieszkańców, ale wszyscy to ludzie z charakterem, naznaczeni w jakiś sposób, silne indywidualności, przedstawiciele zupełnie różnych kultur (Norwegowie i Tajowie to dwie największe grupy narodowe) zmuszeni do życia w małym miasteczku, w którym wszyscy się znają. Właśnie to skrzyżowanie egzotyki, kosmopolityzmu i małomiasteczkowości próbuje uchwycić autorka. Opisuje zwyczaje Norwegów, urządzających dla przedszkolaków pokazowe polowania, które mają uczyć szacunku dla przyrody, ale i pokazywać, skąd bierze się mięso. Pisze o świętach narodowych i o tym, jak spędza się je na wyspie odciętej od świata w czasie zimy (czyli przez większą część roku). Wiśniewska buduje tu intymne portrety swoich rozmówców – Birgera Amundsena, który ugościł ją w swoim domu, Karoliny – wdowy po podróżniku, psiej opiekunki, Wojtka Moskala – często opowiadającego o tym, jak „dawaliśmy w palnik”, Galiny – radzieckiej kelnerki, która wyskoczyła ze statku do Morza Arktycznego. Ważny jest egalitaryzm tego reportażu, bo nieznani zupełnie ludzie, pracujący na Spitsbergenie odkrywają tu równie istotną rolę, co Moskal, znany polarnik i podróżnik. Oczywiście, że różni ich świadomość miejsca, postawa wobec przyrody, ale Wiśniewska chce pokazać właśnie to zróżnicowanie, nie tylko głód przygód, potrzebę mierzenia się z przyrodą, czy potwierdzania własnej wytrzymałości, ale też próby budowania zwykłego życia w niezwykłych warunkach, rodzenia i wychowywania dzieci.

Uruchamia się tu tryb opowiadania o ziemi niczyjej, o nowym Dzikim Zachodzie, miejscu nowych szans i nowego otwarcia, przy czym Spitsbergen ukazuje prawdziwą naturę człowieka, oczyszcza charakter, wymusza natężenie sił i uwagi. Uwodzi, uzależnia, upaja i równocześnie zagraża życiu, dzieli rodziny. Sprawia, że po spędzonym tam jednym lecie ludzie decydują się przyjechać na cały rok, a w końcu pozostają na całe życie.

Świetna lektura, bardzo sugestywna. W czasie czytania czuć zimno. 

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *