Anna Dziewit-Meller, Disko
Wielka Litera 2012
Disko to nie jest powieść społeczna, a autorka – choć porusza temat szeroko komentowany − nie ma ambicji interwencyjnych. Anna Dziewit-Meller w swoim debiucie prozatorskim zajęła się problemem pedofilii, jednak styl, którym operuje i sposób rozwijania fabuły przenoszą ją ze sfery publicystyki do literatury.
Historia jest szalenie prosta – Paweł Kozioł, trzydziestolatek o podejrzanych gustach erotycznych, podejmuje pracę w podstawówce na Śląsku jako nauczyciel tańca. Zdaje sobie sprawę, że musi ukrywać swoje prawdziwe zainteresowania, stara się wtopić w tło, a jednocześnie zyskać sympatię uczniów, którymi nikt się nie interesuje. Dziewit-Meller pokazuje świat, w którym rodzicielska opieka ogranicza się do karmienia i odziewania potomstwa, a grono pedagogiczne zajmuje się walką z własnymi frustracjami. Dzieci, dają się więc grupowo uwieść komuś, kto okazuje im minimum ciepła i sympatii, kto z nimi rozmawia, a nie tylko wydaje polecenia. Z przyjaźnią Kozioła łączy się jednak oczywiście „zapaszek zepsucia”:
Szedł przez miasto, potykając się o nierówności chodnika, wpadając na przechodniów (…) nie widział nic, tylko piętnaście dziewczęcych główek, piętnaście słodkich obietnic, trzydzieści małych dłoni, które już za dwa dni będzie brał w swoje dłonie, piętnaście par oczu, w które będzie już za chwilę zaglądał, trzydzieści szybko unoszących się piersi, w których tłuc się będą nerwowe serduszka.
Pawłowi udaje się zdobyć upatrzoną ofiarę – dziewczynka, pozostawiona sama sobie dokładnie tak, jak jej rówieśnicy, zakochuje się w nauczycielu tańca, przystaje na jego propozycję związku, przyjmuje prezenty. Nie ma tu więc przemocy jawnej, brutalnej, jej miejsce zajmuje manipulacja wynikająca ze znajomości dziecięcej psychiki, ze społecznego nieuświadomienia, ale też z lekceważącego stosunku do psychicznych potrzeb dzieci, jaki prezentują powieściowi rodzice.
Obok tematu pedofilskiego, pojawiają się w Disko dwa wątki – obraz Śląska i obraz lat 90. zeszłego wieku. Powraca więc motyw wyższości rodowitych Ślązaków wobec ludzi spoza regionu, ale też niechęć tych drugich i próby przezwyciężenia śląskiej odrębności. Elżbieta Wąż – dyrektorka podstawówki i „gorolka” − zaciekle zwalcza wszelkie przejawy śląskości, nie pozwala używać w szkole gwary, z przekąsem mówi o Gierku, który jako Ślązak i komunista stanowi dla niej symbol tego znienawidzonego świata.
Ważniejsza jeszcze wydaje się tu pisarska rekonstrukcja klimatu lat 90. – raczkującego kapitalizmu i wczesnego, siermiężnego jeszcze konsumpcjonizmu. Autorka wspomina telewizyjne reklamy szamponów, w których myje się tylko połowę włosów, piosenki z reklam Mentosa, nucone na ulicy, getry z lycry stanowiące szczyt dziewczęcych marzeń, pismo „Cats” – ucieleśniające wyobrażenia o zachodnim seksie, chłopięce zabawy polegające na naśladowaniu kopnięć karate i kung-fu z amerykańskich filmów video.
Jednakże Disko nie ogranicza się do nostalgii, bo równie dużo tutaj pamięci o brudzie, bezrobociu, braku perspektyw, piciu (nie jest to więc nostalgiczny powrót do krainy dzieciństwa). Dziewit-Meller przywołuje cały katalog patologii: od pedofilii, przez złodziejstwo, po dewocję. Lata 90. to także okres niejasnych interesów, pożyczania wielkich pieniędzy i bolesnego egzekwowania długów (przeszczepiona skóra na twarzy Kozioła stanowi właśnie efekt spotkania z porucznikami lokalnego gangstera). Autorka nie rości sobie pretensji do pisania realistycznego, nie ma tu obrazów panoramicznych i portretów psychologicznych bohaterów. Postacie w Disko rysowane są grubą kreską, trochę na zasadzie karykatury czy satyry, każda posiada jakąś jedną wyróżniającą ją (i zarazem ośmieszającą) cechę zasadniczą: Magda Orzeszko przypomina Agatkę ze znaku drogowego, a do tego nienawidzi szczerze swojego całego otoczenia. Dyrektor Wąż to stara dewotka, zakochana w hierarchach Kościoła, zapamiętale myjąca się w paście BHP. A babka Agnieszki:
lubiła chodzić do spowiedzi, tak jak inni lubią często myć zęby.
Dziewit-Meller unika tonu publicystycznego, nie mają więc racji ci krytycy (rekrutujący się przede wszystkim spośród literackiej blogosfery), którzy zarzucają jej bagatelizowanie problemu, mówienie o pedofilii zbyt lekkim tonem. Ambicją autorki nie było wcale angażowanie się w konflikty społeczne, zabieranie głosu w publicznej dyskusji. Sednem tej powieści jest właśnie ironia, wprowadzona nie na zasadzie błędu, ale jako główna konwencja. Tylko ona powstrzymać może ckliwo-sentymentalny ton współczucia i wywołać dystans, pozwalający opowiadać o podchodach obrzydliwego typka do niewinnej trzynastolatki. Dziewit-Meller zwraca się ku ironii, bo szuka jakiegoś narzędzia, pozwalającego jej mówić o ważnych problemach w nowy sposób, nie osuwając się jednocześnie w ton dydaktyczno-umoralniający. Zamiast niego mamy szereg trawestacji i odwołań, gier z literaturą, złośliwych komentarzy:
Kocham dzieci – myślał nad lekturami – po prostu je uwielbiam, dlaczego się mnie potępia. Jestem jak Jan Kochanowski nad ciałem biednej Urszulki… O ja nieszczęśliwy, jak wielkieś mi uczyniła pustki w seksie moim współczesna epoko tym nadejściem swoim – myśli bohater, gdy odkrywa, jakie kary przewiduje kodeks za pedofilię. Scenę zaś spotkania Kozioła z matką otwiera cytat:
Matko Polko! Źle się twój syn bawi.
To właśnie styl narracji czyni z debiutanckiej powieści Dziewit-Meller rzecz lekką i interesującą. Warto zatem dać autorce kredyt zaufania i czekać na jej następny utwór.