Laurent Binet, HHhH. Zamach na kata Pragi
Wydawnictwo Literackie 2011
Tytuł tej powieści wiele już o niej mówi – Binet nawiązuje nim do słynnej nazistowskiej frazy: „Mózg Himmlera nazywa się Heydrich”. To zdanie stanowi klucz do powieści – sygnalizuje, kto i dlaczego stanie się tu bohaterem, obiektem intrygi.
Fabuła u Bineta jest zaskakująco prosta: Kubiš i Gabčik, Czech i Słowak, wyszkoleni przez brytyjski wywiad wojskowy, przeprowadzają zamach na Heydricha – okrutnego protektora Czech, rządzącego na osobiste życzenie Hitlera. W wyniku ataku szef SS nie ginie jednak na miejscu, lecz umiera w wyniku komplikacji po szybko przeprowadzonej operacji, być może z powodu zatrucia końskim włosiem, w czasie wybuchu granatu i rozerwania siedzeń wbiło się w jego organy. W wyniku zakrojonej na ogromną skalę akcji i dzięki gigantycznej nagrodzie dla zdrajcy, obaj zamachowcy zostają schwytani, giną jednak w czasie strzelaniny z esesmanami.
HHhH nie jest kolejną powieścią sensacyjno-historyczną, lecz należy do ambitnej, wysokiej odmiany tej prozy. Binet świadomy jest tego, że nie dotrze do prawdy historycznej, nie pozna po latach wszystkich szczegółów, ani nie odkryje psychicznych uwarunkowań swoich postaci, ponadto wie, że niemożliwy jest w ogóle jakikolwiek opis mimetyczny. Decyduje się zatem podążać w przeciwną stronę – stawia na całkowite ujawnienie procesu pisania, powieść rozgrywa się więc w dwóch planach czasowych, ma wielu bohaterów – z jednej strony to „kat Pragi” i alianccy zamachowcy w pogrążeni w chaosie wojennym, z drugiej – pisarz-bohater, szykujący się do pisania, zbierający materiały, piszący wreszcie powieść. O tym przenikaniu się płaszczyzn najlepiej świadczy fakt, że finałowa scena obławy na Kubiša, Gabčik i ich przyjaciół oznaczana jest datą powstawania powieści:
29 maja 2008 roku
Gabcik, Valcik i ich dwaj towarzysze mają mokre stopy. Gdy tylko w okienku pojawia się jakiś cień, natychmiast strzelają. Ale wody przybywa.
(…)
1 czerwca 2008 roku
Frank jest zdenerwowany. Im dłużej trwa akcja, tym bardziej obawia się, że spadochroniarze znajdą drogę ucieczki.
Ten zabieg łączenia dwóch przestrzeni służy tutaj konstrukcji fabuły – bo Binet opowiada najważniejszą, najdłuższą scenę, moment stanowiący prawdziwy punkt kulminacyjny jego książki (nie jest nim – jak mogło by się wydawać – scena samego zamachu na Heydricha), ale zarazem ma za zadanie podważać wrażenie literackości, obalać fikcję, wskazywać, że ta niezwykle wciągająca, dramatyczna scena jest bytem tekstowym, wymysłem.
Krótkie rozdziały dotyczące świata wojennego przenikają się z autotematyczną refleksją autora, który problematyzuje kwestie tworzenia powieści i literackiej reprezentacji historii. Sięga po ironię, szyderstwo, ukazuje siebie (a właściwie tekstowe wyobrażenie samego siebie, „Laurenta Bineta”) jako nieco nieporadnego, zapominalskiego, niezdecydowanego artystę. Kreuje narrację tak, jakby ujawniał jakieś szczegóły swojego warsztatu (choć czytelnik dobrze wie, że to ujawnianie też jest kreacją, mistyfikacją, grą w szczerość):
Ciągle jeszcze nie kupiłem sobie książki napisanej po wojnie przez żonę Heydricha (…). Przypuszczam, że pozycja ta byłaby dla mnie źródłem wielu informacji, ale nie mogę jej zdobyć.
By na następnej stronie stwierdzić:
W sumie chyba zdołam się obejść bez tej horrendalnie drogiej książki.
Lub też:
Od lat noszę w sobie tę książkę i nigdy nie myślałem, że zatytułuję ją inaczej niż Operacja Anthropoid (a jeżeli na okładce przeczytacie inny tytuł, będziecie wiedzieli, że uległem wydawcy, nie spodobała mu się moja propozycja, podobno tytuł za bardzo sugerował science fiction, był za bardzo w stylu Roberta Ludluma…).
Ten poszarpany, rozpięty między dwoma płaszczyznami czasowymi tryb narracji pozwala Binetowi na wprowadzenie do powieści dystansu, na odsunięcie się od obiektu swojego długoletniego zainteresowania, na opanowanie i podporządkowanie kapryśnej przeszłości. Autorski komentarz stanowi tutaj klucz do ograniczenia materiału, ale pozwala też na ujawnienie fikcjonalizacji, na wskazanie czytelnikowi: „Patrz, jak zmyślam”. Wiele scen Binet z premedytacją tworzy jako sceny podglądane, wzięte w nawias, który zakwestionuje wiedzę, nie da czytelnikowi pełnego dostępu. Noc długich noży z 1934 roku przedstawiona tu jest w formie rozmowy telefonicznej, jaką Heydrich (najważniejszy wykonawca operacji) prowadzi ze swojego gabinetu:
Halo… Zrobione?… Świetnie… Żonę też… dobrze, powiedzcie, że opierali się w czasie aresztowania… Tak, żona też! Właśnie, chciała obronić go własnym ciałem, bardzo dobrze! Służące?… Ile?… Spiszcie nazwiska, zajmiemy się tym później.
Wszystkie te autotematyczne fragmenty mają w gruncie rzeczy jedno zadanie – stworzyć nowy typ powieści historycznej. Nikt dziś przecież (poza niektórymi naiwnymi blogerami, żalącymi się, że Binet słabo zarysowuje akcję) nie wierzy w model powieści dumasowsko-sienkiewiczowskiej. Poprzez konstrukcję opartą na przenikaniu się teraźniejszości i przeszłości, wprowadzanie postaci autora-bohatera Binet wpisuje się w proces ewolucji powieści historycznej. A problematyzowanie procesu pisania stanowi przecież najważniejszy zabieg, jaki podjęła ona w XX wieku. Sam Binet prowadzi tu też polemikę z Littellem jako autorem Łaskawych – z jednej strony rozważając kwestię fikcji, z drugiej broniąc się przed stworzeniem fascynującego bohatera.
Binet nie chce się jednak tylko bawić, jego powieść służy pamięci, ma charakter komemoratywny, upamiętnia ludzi zamordowanych w czasie masowych represji po zamachu na Heydricha. Autor wie, że tylko to, co staje się literaturą, przesuwa się z historii ku temu, co wyobrażone ma szanse przeżyć w naszej pamięci. Historia oparta jest bowiem na aporii, zawiera pęknięcia, nieciągłości, nie ma w niej logiki. Tymczasem aby jakąś historię zapamiętać, trzeba nadać jej określony, atrakcyjny kształt – taką próbą jest właśnie HHhH, które ma upamiętniać bezimiennych obywateli Czech, ukrywających i wspomagających alianckich komandosów, którzy też na fali represji po zamachu zginęli.