Poniżej fragmenty książek debiutantów nominowane w tym roku do Nagrody Conrada. Ja stawiam na dwie osoby – co rzadko mi się zdarza – na Panią Stefę Kicińskiej i O pochodzeniu łajdaków Wiśniewskiego. Nie mogę się zdecydować, która książka podoba mi się bardziej.
Kicińską czytałam jeszcze w 2015 roku, rozmawialiśmy o niej na antenie Radia Kraków w programie Koło Kultury. Natomiast Wiśniewskiego przeczytałam dzięki nominacji do tej nagrody.
Sami Państwo sprawdzą, kogo warto przeczytać.
Zakładów bukmacherskich na razie chyba się nie przyjmuje. Rozstrzygnięcie w niedzielę, godz. 2o.
Marek Adamik, Sensu sens
Helion 2015
W s p o m n i e n i e :
Jedna praca zakończona i towarzyszące temu uczucie satysfakcji. Wszystko się udało. Byłem zmęczony, lecz kolejne spotkanie, na które właśnie jechałem, napawało chęcią do życia. To było kolejne wyzwanie. I tak cały czas, od zlecenia do zlecenia. Od publikacji do publikacji.
Bardzo wyraźnie pamiętam te odczucia. Odczucia, że żyłem. Wiele rzeczy wydawało się wtedy prostszych. Kiedyś byłem prowodyrem. Kiedyś. Pozostało niewielu przyjaciół, znajomych.
Stałem się odludkiem. Unikam miejsc, w których mogę spotkać starych znajomych. Proste pytania stawiają mnie wtedy pod ścianą.
– Gdzie zniknąłeś?
– Co teraz robisz?
– Gdzie można zobaczyć twoje nowe prace?
Dawni towarzysze tańczą niczym cienie w głowie. Nie liczyłem się tylko z jednym. Trzeba było wydrzeć z przeszłości również wspomnienia.
Magdalena Kicińska, Pani Stefa
Czarne 2015
Poniżej próbka – bardzo charakterystyczna. Styl Kicińskiej jest konkretny, gęsty, portret bohaterki budowany powoli i subtelnie. Rośnie i rozwija się przez cały reportaż:
Dzień jest zawsze za krótki, więc trzeba wstać przed wszystkimi. Umyć twarz, uczesać włosy (poprawić, nie układają się gładko), założyć okulary, czarną suknię. Wejść do sypialni, jednej, drugiej, obudzić dzieci (składają pościele, ubierają się – kilkorgu trzeba pomóc). Wydać tran. Dopilnować, żeby wypiły. Zmienić opatrunki i podać lekarstwa chorym. Poczekać, aż skończą modlitwę (te, które chcą). O siódmej uderzyć w gong (przyszedł od darczyńcy), dać znać, że śniadanie gotowe. Na śniadanie była bawarka, dwie bułki.
Wyprawić do szkoły te, które idą na ranną zmianę (sprawdzić, czy czysto ubrane – będą o nich mówić „lalki pani Stefy”).
Icchak Belfer zapamiętał:
– Już jest po śniadaniu, dzieci wychodzą do szkoły. Stefa stoi w drzwiach, przy niej dwa kosze kanapek. Pamięta, komu z czym. W mojej szkole dzieci mi zazdrościły, bo tylko ja przynosiłem. Byli tacy dwaj bracia, chodzili na zmianę, bo mieli jedne buty, to się z nimi dzieliłem.
O jedenastej zawołać na drugie śniadanie te, które zostają. Podaje się dzieciom chleb z masłem.
O trzynastej pierwsza, o szesnastej druga tura obiadów: zająć ósme miejsce przy jednym ze stołów. W środku auli, tak aby widzieć wszystkie dzieci. Wstać, żeby pomóc tym, które nie umieją,
rozleją, wyplują. Na obiad zupa i mięso (sześć razy w tygodniu), jarzyny. Pomidorową próbuje zawsze. Nie układa menu, ale pilnuje, żeby chleb stale był dostępny między posiłkami; jeśli któreś
zgłodnieje, wie, skąd go wziąć. Kiedy jedna z filantropek kręci nosem na za grube pajdy, Wilczyńska odpowiada: „pani daje swojemu dziecku na kromkę masło i wędlinę, więc może być chudsza. Ja swoim najwyżej dżem”.
Chyba że to sobota.
Wtedy: budzić można później, nie idą do szkoły. Przyjąć zapisy na zakłady (kto, z kim, o co i kiedy), potem zebrać wszystkie w auli na czytanie gazetki (ona albo Korczak). Poprzedzić zebranie zdaniem, że w tym tygodniu żadne dziecko nie zostało uderzone przez żadnego z wychowawców (jeśli to prawda). Wyprawić do rodzin. Jeżeli zbliża się święto albo uroczystość – znaleźć czas, żeby je przygotować.
Zorganizować wycieczkę – Ogród Botaniczny, Stare Miasto, iluzjon (zdobyć pieniądze, kupić bilety, podzielić grupy, wyprawić).
fot. Anna Mika |
Weronika Murek, Uprawa roślin południowych metodą Miczurina
Czarne 2015
To jest taki rzadki przypadek debiutantki, która po roku od publikacji książki nie potrzebuje już chyba żadnej reklamy. Nominowana do paszportów „Polityki”, Gdyni, Nike i teraz Conrada, już chyba zdobyła swoich czytelników. Czekamy na drugą książkę!
– Był w chlebie kręgosłup – odparła ciotka. – Masa drobnych kości.
– Tak z centymetr od skórki spieczonej – dodał wuj.
– Więc nie w każdym miejscu – powiedziała Maria, na co ciotka surowo:
– Nie kupujcie już tam, gdzieście kupowały. Kupujcie razowy – i odwróciwszy się do wujka, dodała: – Dolałbyś mi ciepłej wody?
– Stawać do konkursu lub układać kok – odczytał z gazety.
– Na siedem, pionowo.
– Bo się zimno robi, słyszysz?
– Nie wiesz? – zapytał, spojrzał na Marię. – Ty też nie?
– Nie – powiedziała. – Są jakieś litery?
– Drugie „o” – odparł, wstając.
– W kuchni masz czajnik, idź no – powiedziała ciotka.
– To ja też pójdę już może – powiedziała Maria. – Żeby nie przeszkadzać.
– Nie przeszkadzasz – odparła ciotka. – Znaczy po tym wszystkim to już chyba nie ma znaczenia, czy przeszkadzasz czy nie.
A to, pomyślała Maria, co znowu?
– Byłaś dzieckiem, pamiętam.
Ciotka wyciągnęła stopę z miski i przebierała palcami.
– Takim dzieckiem, o – wskazała gdzieś metr nad ziemią – ale już wtedy po oczach, po spojrzeniu… Nie masz pojęcia, o czym mówię?
– Nie – odparła Maria. – Ciotka się przeziębi z tą nogą.
– Ja się spodziewałam – powiedziała tamta – spodziewałam się tego. Spytaj matkę! Dzisiaj jej jeszcze mówiłam: „Ale czy ty pamiętasz, że ja was ostrzegałam? Pamiętasz?”.
– Ja nic nie pamiętam.
– Człowiek się po łokcie urabia, żeby miała jak najlepiej, a ta nawet listu nie zostawi. Dwóch, trzech zdań nie napisze, nie chce jej się.
Nadszedł wuj z czajnikiem, nachylił nad miską.
– Unieś, serce, nogi – rzekł do ciotki – może być gorąca.
I spuścił do miski szary, parujący strumień wrzątku, ciotka zanurzyła największy palec stopy i pisnęła z uciechy.
– Ciało jest już sztywne – rzekł wuj, odstawiając czajnik. – Ty je już widziałaś?
– Nie – odparła Maria. – I nie wiem, czy zobaczę.
– Nie było dużo ludzi – powiedział wuj – właściwie nikt.
Znaczy pani Różyłło…
– Jest pogrzeb o czternastej – powiedziała ciotka.
– Ja na żaden pogrzeb nie idę – odezwała się Maria. – Nie chce mi się. Po co mi to? Mam już swoje plany. Poza tym żyję jeszcze.
– Ta – odparła ciotka, zanurzając obie stopy; znów pisnęła cicho. – Dzwonił narzeczony, chwileśmy gadali. Ja wiem, może ze dwie minuty? Mama była w kościele, to odebrałam.
– Ze dwie minuty pewnie – przytaknął wuj.
– I mówię mu, że będzie pogrzeb o czternastej, a on, że dziękuje.
– Chciał przyjechać, ale nie mógł nigdzie znaleźć butów – powiedział wuj. – No, szkoda. Szkoda, żeś się z ludźmi więcej nie zadawała. Przyjemnie mieć potem ładny pogrzeb, ale za życia trzeba się tym interesować, że tak powiem. Twoja mama mówiła – dodał – że cię dzisiaj widzieli pod kościołem.
Skarżą się podobno, że ich przerażasz. Ktoś mówił, że drażniłaś patykiem święte figurki.
– Jakie figurki? – spytała Maria. – Jakim patykiem? Ja od pewnego czasu przecież nie biorę nic do ręki.
– Masz żal, nie? – spytał wuj. – No, ale powiedz szczerze. Masz żal, nie? Do Boga?
Żanna Słonowska, Dom z witrażem
SIW Znak 2015
Słowo „mama” nie jest dla mnie obrazkiem, jest dźwiękiem. Zaczyna się w brzuchu, przez płuca i krtań ciągnie do tchawicy i utyka w gardle. Jesteś totalnym beztalenciem muzycznym, zwykła powtarzać, więc nigdy nie śpiewam. Mimo to głos, który rodzi się w moich wnętrznościach, jest jej głosem, mezzosopranem. Rzecz w tym, że kiedy siedziałam w jej brzuchu, wydawało mi się, że ten głos należy do mnie, a gdy wyszłam, okazało się, że jest tylko jej. Ta nasza muzyczna oddzielność trwała jedenaście lat, aż do jej śmierci. Później długo nie było nic, ani dźwięków, ani kolorów, jedynie dziura na wylot w okolicy łopatki. A gdy w końcu urosłam, wyszło na jaw, że teraz to ona siedzi w moim brzuchu. Teraz ona nic nie widzi. Znów jest tylko głosem, pięknym mezzosopranem. A ja na próżno staję przed lustrem, otwieram usta i próbuję go z siebie wydobyć.
Tomasz Wiśniewski, O pochodzeniu łajdaków czyli opowieści z metra
Lokator 2015
4.2. Czas walki
Pewna epoka minęła, odeszła bezpowrotnie. Wielu się ode mnie odwróci. Przyjaciele w czarnych swetrach mi podziękują. Przyjaciółki poetki powiedzą, że się skończyłem. Bramkarze nie wpuszczą do niektórych barów. Z bibliotek nie dostanę niektórych książek. Z księgarń będę po prostu wypraszany.
Bo zdradziłem. O świcie.
Zacząłem biegać. Zacząłem uprawiać jogging.
Wszystko trwało całe piętnaście minut, piętnaście minut krystalicznie czystego szaleństwa w białych butach puma, opasce i szortach, piętnaście minut dramatycznej walki o utrzymanie postawy pionowej, walki, która była jednocześnie zdradą idei dekadenckiej, okrutnym sztyletowaniem w plecy wszystkich zadymionych lat.
A jednak przeszedłem przez to piekło i z pełną świadomością oczekuję tego, co dopiero nadejdzie: szykan, publicznych zniewag, ataków, wykluczeń.
Ale przetrwam to wszystko, przetrwam jak Nietzsche w Bazylei, jak De Sade w Bastylii. Przetrwam!