Mitologia uczesana

Coraz więcej na rynku książek antropologicznych dla dzieci – legend, mitologii, narodowych baśni. Jednak w trakcie lektury odkrywam, że większość jest tak infantylna, że w ogóle nie nadaje się dla dzieci.
Ulubionym bohaterem Jeża jest Odyseusz, a najfajniejszą historią, jaką mu opowiadam – przygody Odyseusza, ale w wersji rozszerzonej, czyli najpierw musi być historia wojny trojańskiej, a dopiero potem Odyseja (w wersji: co matka pamięta z Homera). Wysłuchawszy któryś już raz tej historii syn skomentował: wolę Hektora od Achillesa, bo on się strasznie łatwo obraża (bo matka dużo pamięta z Homera i opowiada bardzo porządnie o przyczynach konfliktu między Agamemnonem i Achillesem). W ubiegłym roku, żeby wspomóc pamięć matki i żeby uspokoić ojca, który twierdzi, że wersje matczyne są zbyt drastyczne, nabyliśmy dwa tomy Mojej pierwszej mitologii. Szkoda, że po przeczytaniu nie dało się ich już oddać do księgarni.
Dziecko, jak sądzę, nie potrzebuje tych wszystkich uwspółcześniaczy i mechanizmów uprawdopodobnienia, które są konieczne dla dorosłego. Wchodzi w świat fantazji naturalnie. W Mojej pierwszej mitologii czytamy zaś, że Demeter nie miałaby kłopotu z poszukiwaniem Kory, gdyby tylko istniały wtedy telefony komórkowe – mogłaby do niej po prostu zadzwonić. Charon zaś nie troszczy się o bezpieczeństwo podróżnych i nie wydaje ani kamizelek ratunkowych, ani kół. Nie myje się też przez cały rok.
Drugi zarzut: niedopowiedzenie, złagodzenie treści ze względu na „delikatność dziecka”. Prometeuszowi, ukaranemu przez Zeusa, było zaś na skale „bardzo niewygodnie”. A później, nawet po uwolnieniu, tytan jest bardzo smutny, bo „tyle wycierpiał”. Ocenzurowano też polowania: Herakles wyrusza zaś na „ekologiczne łowy”.
Autorka nie ma też za grosz daru opowiadania, w jednym zdaniu rozprawia się z sytuacjami, które stanowią sedno historii i ich opis powinien być nie tylko barwny, ale i dłuższy: woda z rzeki wpływa do stajni Augiasza i wypłukuje nawóz (jedno zdanie), Medea za pomocą czarów usypia smoka i pomaga Jazonowi (znów jedno zdanie), Bellerofont dusi Chimerę (2 zdania). Pyk, pyk – pisze Michalak, a moje dziecko patrzy na mnie z rozczarowaniem (wiemy wszyscy, jakie to paskudne uczucie).
Choć większość mitów w opracowaniu Katarzyny Marciniak zawiera część lingwistyczną, w której autorka używa we współczesnej opowiastce danego związku frazeologicznego – a więc sugeruje, że książka przeznaczona jest dla dzieci trochę starszych, to przy lekturze kolejnych historii towarzyszy mi poczucie, że całość została rozwodniona i złagodzona, że to taka mitologia opływowa. Marciniak boi się trudniejszych terminów, wszystko więc opowiada językiem współczesnym, potocznym (choć bez tzw. wyrazów w najłagodniejszej choćby wersji). Jelonek, słuchający opowiadania o Heraklesie mówi „Ekstra”, ale w stajni Augiasza zalegają „góry nawozu”, bo tylko taki bezpłciowy, poprawny język jest tutaj dopuszczalny.
Tymczasem ja nie chcę kolejnej książki, która będzie dostosowana poziomem do dziecka – chcę, żeby dziecko choć trochę rozwijało się w trakcie czytania, napotykało jakieś wyzwania. No i emocji trzeba, przygód, zwrotów akcji, drżenia i śmiechu. Tutaj zaś nie ma wrażeń, jest za to próba takiego wyjaśniania mitologii, z którego dziecko wynosi obraz epoki brudasów pozbawionych smartfonów.
No więc nie udało się rozwiązać naszych rodzicielskich dylematów, więc co jakiś czas zaglądam do Mitologii Roberta Gravesa, żeby przypomnieć sobie szczegóły i opowiadam dalej.
Katarzyna Marciniak, Moja pierwsza mitologia (t. 1 i 2)
Nasza Księgarnia 2016

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *