Korespondencja pisarzy nigdy nie staje się hitem sezonu, ale powinni po nią sięgnąć wszyscy ci, którzy chcą pisać. Zwłaszcza jeśli jest to korespondencja dwóch takich autorów. Neuroza, kariera, rozpacz.
Sławomir Mrożek, Leopold Tyrmand, W emigracyjnym labiryncie. Listy 1965-1982
Wydawnictwo Literackie 2017
Mrożek mówi coraz rzadziej, pozostają nam stare jego teksty, a warto do niego wracać ze względu na umiejętność zdystansowania się do świata, surowość oceniania siebie i otoczenia, jakąś przerażającą trzeźwość spojrzenia.
W tej korespondencji widać, że Tyrmand jest jego równym partnerem, w niczym nie ustępuje Mrożkowi, także jeśli chodzi o sposób pisania – precyzyjnego, chłodnego, często okrutnego, bardzo złośliwego.
Ich wymiana jest cyniczna, melancholijna i depresyjna, ale nie można się od niej oderwać, zwłaszcza gdy zdejmują rękawice i charakteryzują środowiska polonijne na emigracji, ostro oceniają artystów, pisarzy, aktorów. Kłócą się z wydawcami i dyplomatami. Wyjaśniają swoje koncepcje artystyczne, wadzą się ze swoją tożsamością – polską i żydowską, a przecież każdy próbował zabić w sobie przynależność narodową, bo obaj uznawali ją za wąską, duszącą kategorię.
Jest to także wymiana niezwykle czuła i przyjacielska, Tyrmand zaczyna swoje listy „Mrożku-Kochanie”, a podpisuje je często „tfuj L”. Udzielają sobie wsparcia, bo obaj trafiają na Zachód właściwie bez pieniędzy i z małą ilością znajomości, muszą sobie zbudować życie na nowo, muszą wyrabiać kontakty, walczyć o publikacje i inscenizacje.
Konkrety:
Tyrmand do Mrożka:
Aktorzy są dobrzy, ale nieco mierni – pisze Tyrmand do Mrożka po przedstawieniu Axera w 1969 roku. Samo przedstawienie jest nienajgorsze, ale trochę żadne.
Z literaturą chyba skończę zupełnie, nie przyniosła mi niczego oprócz polskich złotych, czyli waluty nikczemnej, i mnóstwa rozczarowań. W związku z tym nie martwi mnie brak cugu pisania. (1965)
Recenzując sztukę Vatzalv Mrożka, pisze: Ale wiesz, takie rady to na chuj – pisałeś, tak Ci się skomponowało i nie ma co w tym grzebać (1969).
Twoje wrażliwości zawsze wydawały mi się pokrewne moim, z tym zastrzeżeniem, żeś Ty nie tylko wyrażał i bronił ich inaczej, lecz także, że przynajmniej w polskim zakresie potrafiłeś wywalczyć dla nich szacunek – co mnie zostało raczej brutalnie odmówione (1977)
Mrożek do Tyrmanda:
Gdybyś, rezygnując z literatury (…), założył jakieś ciekawe przedsiębiorstwo, jakiś handelek żywym towarem, jakieś wydobycie „srebrnej floty” czy nawet pojedynczego galeonu, jakaś mała broni dostawa, pamiętaj o mnie. Mogę być portierem, oskrobywać monety z wodorostów i adresować paczki. (1965)
Dotychczas kapo był zagadnieniem z psychologii jednostki, teraz pojawiły się narody: kapo (1968) – to chyba najostrzejsze i najbardziej lapidarne określenie klimatu w Polsce po Marcu 1968 roku, z jakim się spotkałam.
Jak wiesz, jestem człowiekiem emocjonalnym i raczej gwałtownym, dzięki czemu wiele rozmyślam o rozwadze i trzeźwości (1968).
Co wieczora na Dworcu Gdańskim odbywają się wyjazdy. Publiczność podzielona na dwie grupy: ci, którzy żegnają; ci, którzy obserwują, kto żegna. Smutni panowie konwojują od niechcenia aż do granicy. Dom, z którego następuje „wyprowadzenie” na Dworzec Gdański, jest pod obserwacją już od rana. Od „strzemiennych” ludzie stają się nieostrożni i znana jest anegdota (…), gdy ktoś napity, kto przyszedł odprowadzać, krzyczał na dworcu: „Gdzie jest ten pociąg do Treblinki”. Interweniowano (1969).