Metafizyka i gładź szpachlowa

Maciej Robert, Księga meldunkowa
WBPiCA 2014
Jak pokazuje wiele tomów poetyckich wydanych w ostatnich latach, stopniowo zmienia się rozumienie zaangażowania poezji: zaangażowanie polityczne ustępuje społecznemu. W latach 80. polska poezja stawała po stronie bitych i więzionych, teraz jej funkcja wspólnotowa realizuje się przez solidaryzowanie się z ludźmi, którzy nie trafili do głównego nurtu,  starszymi, biednymi – wszystkimi defavorisés, jakich tylko wypluwa kapitalizm.

Ten rodzaj zaangażowania wybiera właśnie Maciej Robert. Jego Księga meldunkowa to poezja, która ma charakter i metafizyczny, i społeczny. To jest tom zaangażowany w problemy społeczne, ale zaangażowanie dokonuje się tu w najlepszym stylu: przez opis życia dwóch łódzkich zbiedniałych, proletariackich dzielnic. Robert pracuje na różnych materiałach, na różnych stereotypach, kompleksach. Opis, jaki wprowadza, ma charakter realistyczny, ale nie brutalistyczny, nie ma tu naturalistycznych uniesień, turpizmu, fascynacji rozkładem. Robert pokazuje życie Bałut i Chojen jako przestrzeń zwykłego życia, powolnego rozpadu, odpadania tynku i sikania pod murem. Nie ma tu żadnej upper middle class, ani nawet middle class, tylko czysty proletariat, potomkowie dawnych łódzkich robotników, którzy uprawiają seks na poboczu torowiska:

Żadna tam miłość, którą
przyzywaliśmy. Po prostu piwo,
parę kropel wylane na podbrzusze,
sweter pod plecy – i jazda!
Ze strumienia zwykłych, dość beznadziejnych dni odróżniają się tylko te, w które do dzielnicy przyjeżdżają ekipy telewizyjne, by nagrywać kolejne reportaże interwencyjne. Zatopieni w codzienności, w rutynie pustych dni ludzie ożywiają się tylko przed okiem kamery i tylko obraz telewizyjny wiąże się w ich perspektywie z prawdziwym życiem. Nie jest nim świat za oknem, ale właśnie ten z ekranu:

Z parteru widać niewiele,
więc chodźmy obejrzeć
serial. O wszystkim
powiedzą w Faktach.
Własne doświadczenie jest zawsze gorsze, nudniejsze, niepełne. Świat ciekawszy i lepszy to świat serialu i serwisu informacyjnego, świat mediów.

W Księdze meldunkowej nie ma jednak żadnej wyższości, potępienia formułowanego przez inteligenta,  krytyka literackiego i pracownika akademickiego, którym jest Maciej Robert. Jego bohater to ktoś, kto na Bałutach jest u siebie, kto – podobnie jak jego sąsiedzi – dziedziczy mieszkanie i kładzie w nim gładź. Ciągle powraca tu forma „my”, rzadko zaś „oni”. To my wyglądamy przez okna, to my czekamy, aż zjawi się ktoś i uratuje nas z biedy.
Podmiot stale patrzy na to, co dzieje się wokół niego, cały jest spojrzeniem:

Lipiec na przedmieściach. Niedziela, nikogo.
Okno na podwórze plus złamana noga.
Jak by na to nie patrzeć – James Stewart
miał lepiej z tą swoją lunetą i którymś
tam piętrem. Z parteru nic nie widać
poza palczastymi liśćmi kasztanowca.
Ten motyw spojrzenia łączy w sobie dwa ważne tu tematy – oglądania, obserwowania biedy i samego spojrzenia na rzeczywistość, którego nie da się oddać obiektywnie w języku. Ujawnia się zatem ciąg: oko – okno/kamera − opis. Tak, jak okno staje się często przedłużeniem oka, taką samą funkcję spełnia kamera – i to zarówno ta filmowa, z genialnego Okna na podwórze, ale i telewizyjna, kamera z sensacyjnych programów społecznych. Która z nich bliższa jest prawdy? – zdaje się pytać Robert. Czy nasze życie to tania sensacja? Czy można wyjść poza związane z nią nudę i powtarzalność? 
Drugi wątek Księgi meldunkowej wiąże się z upływem czasu: stare ustępuje nowemu, przemijają kolejne pokolenia, miejsce starzejących się robotników zajmują ich wnuki. Dzielnica trwa i jednocześnie stopniowo podupada. Upływ czasu ujawnia się równolegle w murach i ludziach, w dorastaniu i umieraniu. Najlepszy, bardzo osobisty i szalenie plastyczny tekst, Elegia dla Natalii Robert, zbudowany jest właśnie na takim kontraście: po śmierci Natalii do jej mieszkania wprowadzają się jej potomkowie, nowa, młoda rodzina Robertów. Ten wiersz staje się pewnego rodzaju memento mori:
Opuszczała to miejsce, czepiając się framug,
Rozsiewając się wokół – tu włosy, tam szczęka,
W niedosiężnym kącie cuchnąca plama moczu.
Wszystkie te plamy, pozostałości czyjegoś życia znikają pod gładzią szpachlową. Kolejne pokolenia urządzają sobie w tych samych ścianach przestrzeń do życia. Spadkobiercy remontują mieszkanie, ale nie zmienia to faktu, że współistnieje w nim
(…) Niezbywalny
Zapach śmierci albo życia. Lub raczej obu naraz.
Księga meldunkowa opowiada o upływie czasu  i o dorastaniu do śmierci – nie tylko jako własnej śmierci fizycznej, ale przede wszystkim do odkrycia istnienia śmierci cudzej, do akceptacji samego zjawiska. Jako dziecko bohater nic o niej nie wie, widzi – jak w wierszu Nieprawda– tylko czarny las. Stopniowo dorastanie konfrontuje go z różnymi rodzajami przemijania, ze spalaniem się gwiazdy, po której pozostaje tylko ogień, popiół, ze śmiercią ryby wyrzuconej na brzeg, z rozbiórką starych kamienic, wreszcie ze śmiercią człowieka, która jako jedyna dokonuje się w ukryciu, poza spojrzeniem i kamerą (choćby nie wiadomo jak wścibską), gdzie indziej.

Świetny, mocny tom, w którym różne porządki (zaangażowanie społeczne, przemijanie i śmierć, a także literacki problem zapośredniczenia obrazu rzeczywistości) wzajemnie się dopełniają i w wielogłosie opowiadają o życiu, którego nie chcemy widzieć na co dzień i którego nie pokaże nam nigdy telewizja. Które z biedy wyciągają jej nudę, ale i głębię, które pokazują niebezpieczeństwo każdego pojedynczego życia. 

Comments

Komentarzy

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *