Kiedy się czyta Cosby’ego, to się myśli o „Historii przemocy” – ale nie tej Louisa, tylko tej Cronenberga. Bo „Asfaltowa pustynia” dotyczy uzależnienia od przemocy i życia w takim świecie, gdzie – wbrew temu, czego uczymy nasze dzieci – przemoc zaiste rozwiązuje wszystkie problemy.
Zaczyna się jak interwencyjna historia z wielu reportaży amerykańskich doby kryzysu ekonomicznego: rodzina 2+2, nie stać ich na kolejny czynsz, zalegają już z poprzednimi, ojciec pracuje jako mechanik, matka w hotelu. Dzieci mnożą wydatki, a nie ma żadnego Narodowego Funduszu Zdrowia, trzeba zapłacić pełną kwotę za okulary i za aparat na zęby. Obie pensje working class na to absolutnie nie wystarczają. Ojciec próbuje więc coś zarobić na boku – a szybki pieniądz można zdobyć tylko nielegalnie i to nie do końca na wożeniu włamywaczy na skok. A ojciec – Beau – doskonale wie, gdzie iść i co zrobić, żeby zdobyć szybki hajs, to z utrzymaniem się na prostej ma nie po drodze, choć przez długi czas naprawdę się stara i wykorzystuje swoją nieprawdopodobną wiedzę o samochodach tylko do ich reperowania.
Tę fabułę, o której właściwie z góry wiemy, jak się skończy, Cosby opowiada szybko i z wieloma brutalnymi zwrotami akcji. Jednocześnie wcale nie chodzi o forsę i auta (trochę chodzi, można zostać na tym poziomie), ale raczej o to, że fabuła sensacyjna dobrze służy oczyszczaniu historii o wyzysku ekonomicznym na tle klasowym i rasowym z uniesienia, patosu, interwencyjności właśnie. Łatwiej te wszystkie frazesy z niej otrzepać. I choć akcja powieści opatrzona jest datą 2012, to równie dobrze akcja powieści mogłaby się rozgrywać i w latach 30., i 60., bo relacje między białymi i czarnymi, policjantami i przestępcami, gangami i ich byłymi członkami, rządzą się zupełnie innymi, wciąż tymi samymi regułami.
Cosby nie udaje jednak, że jest Humphrey’em Bogartem, że chodzi tylko o męskość w kryzysie i rozpaczy, nie. Jego bohaterowie często są ojcami, doskonale zdającymi sobie sprawę ze swoich rodzinnych obowiązków, wysoko stawiającymi sobie poprzeczkę: czarni ojcowie są tu jak matki w polskich serialach – wszystko robią z myślą o dzieciach. Beau w dzieciństwie zostaje porzucony przez ojca, nie ma od niego żadnej wiadomości, ojciec odszedł do przestępczego świata. Sam robi wszystko, by odciąć się od kryminalnej przeszłości, zupełnie serio wychowuje swoich dwóch małych synów, nie chce być jak ojciec, którym pogardza. Tym straszniejszy staje się dylemat, wobec jakiego staje: czy ma prawo, jako przestępca, człowiek zdolny do przemocy, dotknąć swoich dzieci, zajmować się nimi? Do tego dochodzi nienawiść, jaką żywi do policji – w chwili, gdy się poddaje i wraca na ścieżkę kryminalną, ma poczucie, że potwierdza stereotyp o tępych czarnych, urodzonych złodziejach i oszustach. W końcu na szali pojawia się myśl trzecia – o fizycznym zagrożeniu, jakie wnoszą ludzie, którzy docierają do niego ze świata przestępczego, rośnie strach związany z zagrożeniem rodziny.
Historie sensacyjno-kryminalne wydają się z pozoru proste w robocie, ale w gruncie rzeczy wcale takie nie są, jak tego najlepiej dowodzi „Król” Twardocha. Niby taka zamaszysta, chłopacka historia o tym, jak warszawscy Żydzi z półświatka rządzą miastem, ale jak się poskrobie palcem (co zrobił w fajnym tekście Maciej Jakubowiak w dwutygodnik.com w 2016 roku), to się okazuje, że jedna przemoc zastępuje drugą, że pod pozorem odwracania świata na nice dokonuje się umacnianie zastanego porządku, w ramach którego tylko ludzie sprawczy mogą wygrać, ci bierni i biedni nawet w powieści okazują się słabi. Takich rzeczy Cosby właśnie nie robi – trochę leci Cronenbergiem, trochę „Kentucky Derby” Huntera S. Thomsona, bo pokazuje posługiwanie się przemocą jako jedyny możliwy wybór. O ile jednak u obu wybór ten był motywowany płcią bohaterów, o tyle u Cosby’ego – i to jest właśnie ta zasadnicza różnica – wynika on z konieczności ekonomicznej, a nie brutalnej z natury męskości. Podobnie jednak jak u Cronenberga, także u Cosby’ego wygra ten, kto potrafi być najbrutalniejszy, najdzikszy, kto uderzy najszybciej i najmocniej i wywoła największy strach. Cosby od razu jednak pyta, czy to na pewno wygrana, bo jego bohaterowie (zarówno w „Asfaltowej pustyni”, jak i w „Kolczastych łzach”) są do swojej męskości mocno zdystansowani, rozumieją ją inaczej niż pozostali mężczyźni z ich otoczenia, przepisują sobie definicję męskości po swojemu.
Kiedy pisałam w ferie o poprzedniej jego książce, kilka osób mnie poszturchało, że się unoszę bez powodu, bo Cosby to prostactwo literackie. Ja natomiast uważam Cosby’ego za autora podobnego do Chucka Palahniuka, udającego że tworzy powieść gatunkową po to, by opowiedzieć dużo ważniejsze i większe historie. Pytanie tylko, czy dacie mu szansę?
(w tle słychać skandowanie „Daj-mu-szansę! Daj-mu-szansę!”)
Przeł. Jan Kraśko
Wydawnictwo Agora 2024