Matka jako człowiek

Apartamentowiec, jedno dziecko, praca w korporacji – to jest rzeczywistość nowej powieści Natalii Fiedorczuk. Ale też przemoc, depresja, samotność w związku, jałowość życia. Czy to jest dobra powieść? Niezbyt.

 

Natalia Fiedorczuk, Ulga

Wielka Litera 2018

Ulga składa się z dwóch części – w pierwszej Karolina jest na studiach i wyjeżdża na stypendium. W drugiej, kilkanaście lat później, Karolina jest już dorosła, życiowo ustawiona. Napięcie wytarzać ma się tutaj właśnie między tymi dwoma epokami, między dwoma wcieleniami tej samej kobiety. Raz widzimy ją jako młodą, zbuntowaną, pewną siebie indywidualistkę: studiuje historię sztuki, wyjeżdża do Berlina, zrywa ze swoim polskim chłopakiem, z którym relacja okazuje się nudna i przewidywalna. Odczuwa rodzaj niezwykłego porozumienia z młodym Niemcem, mocno przeżywa to zauroczenie. Drugi raz widzimy ją już jako kobietę dobijającą do czterdziestki. Lekko nalaną, źle znoszącą wejście w wiek średni, sfrustrowaną pracą w korporacji, ograniczoną obowiązkami domowymi, małym życiem małżeńskim. Rytm jej dnia podlega pracy i godzinom odbierania syna, prowadzania go na kolejne zajęcia, znów wieje potworną nudą. Karolina jest zakładniczką swojego własnego życia. Z jednej strony unieszczęśliwia ją życie rodzinne, z drugiej – w depresję wpędziły ją nieudane starania o drugie dziecko, poronienie.

A więc Fiedorczuk znów podaje nam to samo lekarstwo: problemy klasy średniej oglądane z perspektywy kobiecej bohaterki, piekiełko gotujące się pod pozorem satysfakcjonującego życia w nowym apartamentowcu dla młodych rodzin. Co mieszkanie to jakiś dramat: obok Karoliny mieszka Alicja, której mąż to nałogowy zdrajca i imprezowy narkoman. Nawet i w tym świecie pojawia się przemoc, upokorzenie, molestowanie, gwałt, ciche frustracje z powodu nieudanego życia. Nie ma tu niczego, czego nie znalibyśmy z własnej biografii, mediów kobiecych, publicystyki. Fiedorczuk dokonuje tutaj jednak pewnej znaczącej wolty – otóż uniwersalne problemy przedstawia właśnie poprzez kobiece spojrzenie, z mężczyzny czyni zaś obiekt egzotyczny, obcy i niezbyt ciekawy. Opowiada bez sentymentalnych naleciałości, emocjonalnych wtrętów. Dzięki temu wątki, które wydawałyby się typowo kobiece (jak na przykład budowanie relacji z dzieckiem, pragnienie posiadania potomstwa i nieudane próby donoszenia ciąży), tutaj  stają się kwestiami ludzkimi. Jej bohaterki są po prostu ludźmi, to one, a nie mężczyźni, stają się nośnikiem pewnych haseł i dylematów.  Wątek Alicji opowiada o wychodzeniu z toksycznej relacji, nie ma tu jednak ani jednego pozytywnego zwrotu, żadnego optymistycznego zakończenia. Ulga jest tutaj największym pragnieniem, ale też uczuciem nieosiągalnym. To nie jest historia, która daje pocieszenie, czy natchnienie.

Nie o koncyliację kobiecych problemów tu chodzi, bo taki zamiar pomniejszałby ich wagę, spychał je do kolorowej rubryki z rodzaju „życie i związki”. Na to właśnie Fiedorczuk nie pozwala. I gest ten wydaje mi się powtórzeniem tego, co zrobiła Orzeszkowa, publikując „Martę” w 1873 roku – powieść opowiadającą o samotnej kobiecie, która musi znaleźć pracę po śmierci męża, by utrzymać córkę. Powieść Orzeszkowej kończy się tragicznie, nie to jest jednak tutaj ważne: otóż Orzeszkowa opowiadała o pewnej egzystencjalnej i społecznej próżni, o sytuacji kobiety, której system społeczny nie dopuszczał do zdobycia wykształcenia, nie dawał jej żadnego fachu, a jednocześnie nie oferował żadnej pomocy, gdy rodzina traciła swego żywiciela – mężczyznę.  Orzeszkowa napisała zatem powieść tendencyjną, potwierdzającą pewien obraz, w losie Marty spełniały się te przepowiednie, przed którymi przestrzegali nowocześni pozytywistyczni publicyści, domagający się większych praw dla kobiet.

W tej powieści o nowoczesnej rodzinie, z nowoczesnymi bohaterkami widać podobny mechanizm: Fiedorczuk chce przyciągnąć uwagę szerokiego kręgu odbiorców, wyprowadza pewne tematy z kręgu pisemek kobiecych i dyskusji na forach, żeby uczynić z nich temat debaty publicznej. Po raz drugi mówi: matka to człowiek. Pokazuje, że kobieta nie odczuwa satysfakcji z zamknięcia w ograniczonym repertuarze ról, że posiadanie dziecka przynosi jej często poczucie wyczerpania losu. Jakby w życiu nie czekało jej już nic więcej poza spełnianiem matczynych obowiązków.

Druga powieść Fiedorczuk nie przyniesienie rozstrzygnięcia – nie znajdą w niej potwierdzenia ani jej krytycy, oburzeni przyznaniem Paszportu Polityki, ani jej admiratorzy, doceniający wagę problemów społecznych. Sprawdza się tu jednak obiegowa prawda, że druga powieść świadczy o talencie, stanowi prawdziwy test. Wydaje mi się bowiem, że Ulga to dokładnie taka powieść, jaką zaplanowała sobie Fiedorczuk, skomponowana według jej zamiarów i zamknięta dokładnie takim zakończeniem, jakie wymyśliła. Nic tu nie ucieka autorce, nie wymyka się spod kontroli. Wszystkie uproszczenia, które pojawiały się w debiucie, druga powieść pokazuje jako metodę twórczą, konsekwentnie wybraną i realizowaną technikę opowiadania. A to, że wolałabym, że to było zrobione inaczej? No cóż, to chyba już mój problem.

Wszystko to prawda, kobieta jest człowiekiem, zgadzam się. Ma prawo do czegoś więcej – jasne. Tylko nie podoba mi się ten rejestr narracji, spłaszczanie, opowiadanie wszystkiego wprost, co Fiedorczuk robi świadomie i konsekwentnie, bo nie ma ambicji budowania skomplikowanej formy powieściowej. A ja bym właśnie chciała, żeby tym rozważaniom feministycznym towarzyszył jeszcze namysł nad formą gatunkową, pogłębienie refleksji, pociągnięcie pazurem jeszcze mocniej, jeszcze głębiej. Tak przecież robi i Inga Iwasiów i Zyta Rudzka – a ich powieści nie tracą nic ze swej komunikatywności.

Zdjęcie: Kris Atomic on Unsplash

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *