Majtając pały białymi czyli syndrom polski

Ziemowit Szczerek, Siódemka
Ha-art 2015
Podróż z Krakowa do Warszawy – jak pokazuje Szczerek – może nigdy się nie kończyć, zwodzić bohatera i poddawać go różnego rodzaju próbom. Siódemka, czyli wyjątkowo ohydna droga krajowa, w optyce autora staje się metaforą polskiej doli, zarówno tej historycznej, jak i duchowo-metafizycznej. Parszywa architektura odzwierciedla nasze wszystkie kompleksy, oraz marniutkie próby ich maskowania. Szczerek lubi brać na warsztat tzw. charakter narodowy Polaków, ale nie pisze o nim wprost, zawsze szuka jakiegoś filtra, rodzaju zapośredniczenia, który pozwoli lepiej pokazać pewne zjawiska. W Przyjdzie Mordor i nas zjetakim rodzajem zapośredniczenia jest podróż po Ukrainie i to ona pozwala opowiedzieć o systemie kompleksów polskich. W „Siódemce” filtrem staje się opowieść o architekturze rozciągającej się wzdłuż siódemki, o jej cudach, czyli najwybitniejszych brzydactwach, ale przede wszystkim o masie przeciętnej brzydoty, wstrętnych domach jednorodzinnych (pudełka z doby „najntisów”), brzydkich, ale pretensjonalnych barów przydrożnych, pokrywających wszystko reklamach i bilbordach. W optyce Szczerka zderzają się dwa zasadnicze pragnienia Polaków: zachowania naszej narodowej odmienności i niezwykłości (jak mówi Szatan, Polska jest najlepsza, bo jest w środku, w centrum Europy), ale równocześnie życia w „normalnym kraju”, który nie ma obsesji na swoim punkcie.

Wszyscy jego bohaterowie to dziwacy, egzemplarze niezwykłe – jak wiedźmin wracający z konwentu, „zbójcerze” czyli ochroniarze lokalnego bogacza, proboszcz szantażujący swojego pracownika. Jednocześnie jednak Szczerek nie pracuje tutaj na indywidualizacji, chodzi mu raczej o pokazanie tego, co reprezentatywne, uniwersalne w swym dziwactwie. Większość jego bohaterów jest bezimienna, pojawia się w tekście na prawach typu: zbójcerze noszą hełmy wojenne przerobione z kasków ORMO, lecz cieszą się, że nie muszą pracować w „Oszonie w Miechowie”, ksiądz proboszcz przypomina Rejowego plebana, który urzęduje pod podobizną Jana Pawła II i buduje Golgotę (a w niej Urban, Kwaśniewski, Kalisz symbolizują grzechy główne):

Golgota powstaje tu dla państwa wygody – przedrzeźnia zachodni styl marketingowy Szczerek.
Koniec zmiany zbójcerzy kwituje frazą: Odchodzą, majtając pały białymi.
Nasze pragnienia patetyczne w realizacji okazują się śmieszne, wysokie potrzeby sprowadzamy do karykatury.

Obok tych postaci pojawia się bohater zbiorowy: dresiarze, o których Szczerek pisze „chłopaki-tajgerzaki”, pracownicy stacji benzynowych marzący o wyjeździe na saksy. Wszystkich ich łączy nie tylko brak jakichkolwiek perspektyw, ale i zaangażowanie polityczne, skupienie na sprawach polityczno-społecznych. Chłopcy ze stacji rozważają, czy możliwe jest powtórzenie scenariusza z 1939 roku, jeśli zacznie się wojna z Rosją, chłopcy z kebabowego baru zastanawiają się, z kim zawrzeć sojusz, żeby zrobić Polskę od morza do morza, i marzą o tym, jak żyłoby się w kraju czystym etnicznie i bez obcego kapitału − istniałaby wtedy „Polska Polska”.

Wszystkie jednak żarty i bezformie kończą się, gdy główny bohater spotyka się z Księciem Ciemności, a potem rozpoczyna się wojna z Rosją. Szczerek, maglując wciąż zestaw polskich kompleksów, szuka takiej fabuły, w ramach której spełniłaby najważniejszy lęk polski, a powtarzane w dobie PRL-u pytanie: „wejdą czy nie wejdą” zyskałoby wreszcie klarowną odpowiedź. Snuje więc swoją wizję deliryczno-polityczną, przełamuje ją surrealistycznym humorem, rozbija jakąkolwiek spójną teorię.

Pokazuje Polskę jako kraj ohydy architektonicznej, ale jednocześnie szydzi z ekipy „Kilersów” – hipsterskich czyścicieli pragnących zniszczyć najbardziej znane kiczowate budynki. Wszystkie dyskusje o losie polskim, próby rozważania historii podlegają tu kompromitacji, owe rozważania prowadzone są bowiem przez chłopaczków, którym po brodzie cieknie biało-czerwony (łagodny i ostry) sos do kebaba. Tradycja oporu staje pod znakiem zapytania, gdy na wiadomość o ataku rosyjskim Paweł od razu zaczyna rozważać, jaki i kiedy zostanie sformowana partyzantka, od razu jednak też przekreśla mit solidarności narodowej:

 Wyobraziłeś sobie partyzantów pukających do drzwi domów przy Siódemce, w nocy, jak ich mieszkańcy (umierający ze strachu tak przed partyzantami, jak przed rosyjską policją wożącą swoje wielkie czapy w zdobycznych polskich radiowozach, w oplach insigniach) otwierają lodówki, wyciągają, co mają, i oddają partyzantom, oddychając z ulgą, gdy tamci sobie idą.

Całą historię bierze zaś w nawias postać narratora – opowieść prowadzona jest w drugiej osobie i dopiero dalsza część ujawnia, kim jest ten, kto relacjonuje przemyślenia głównego bohatera, kto opowiada zdarzenia.

Wydany wcześniej Przyjdzie Mordor i nas zje poruszał się na pograniczy fikcji i faktu, realizował słabo obecny w Polsce gatunek gonzo. W Siódemce Szczerek przenosi pewne chwyty gonzo do powieści, rozwija też styl patronów literatury gonzo, cała halucynacyjna, wizyjno-demoniczna fabuła utrzymana jest w klimacie rozwichrzonych powieści Kerouaca i Burroughsa – patronów tego właśnie nurtu.

Świat brudu, brzydoty, kompleksów maskowanych sztukaterią i złoceniami – Szczerkowa obsesja, którą znają czytelnicy jego poprzednich tekstów – pojawia się tutaj znowu, znowu też w podobnej konwencji, którą moi studenci zgrabnie określają jako „kwas” (kolejny gonzoidalny atrybutPodobnie jak w Przyjdzie Mordor…, także w Siódemceujawnia się sarkazm, ironiczna pasja autora, który szeroko przedstawia nie tylko cały katalog kompleksów, ale równie wiele miejsca poświęca opowieści o próbach ich maskowania, o tym, że Polacy nie są w stanie sami podciągnąć się za uszy, stać innym narodem. Pojawia się tu zatem opowieść o polskim wstydzie, o tym, że za stiukami i tynkami, golgotą, zamkami i gadającymi dystrybutorami kryje się narodowa schizofrenia, próby ukrycia naturalnej brzydoty. Polacy – jak pisze Szczerek – wstydzą się swojego dziedzictwa, udają, że przeszłość to tylko Kazimierz, Sandomierz, Wilanów i Łazienki. Odpowiedź Pawła jest dość prosta, mieści się w poetyce tej kwasowej powieści:   
A chuj — myślałeś — to jest właśnie Polska, ten bar Sarmacja, to jest cywilizacja, którą wytworzyliśmy, i chuj, i koniec, kropka, jeśli się jej wstydzimy, to mamy problem, to coś z nią, kurwa, zróbmy, ale nie udawajmy, że jej nie ma. To Bar Sarmacja powinien być na znaczkach pocztowych, a nie, kurwa, Wilanów.

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *