Literatura gówniarska

Muszę przyznać, że mam pecha ostatnio do polskiej powieści: w krótkich odstępach czasu w ciągu ostatnich dwóch miesięcy wpadłam na trzy fatalne książki, które wyszły spod pióra autorów cenionych i uważanych za wyjątkowo utalentowanych: Masakrę Krzysztofa Vargi, Zuzę albo czas oddalenia Jerzego Pilcha i Czarne serce Janusza Andermana. Wszystkie te trzy powieści łączy szereg cech wspólnych, wszystkie też mają, z mojej perspektywy, podobne słabości, wywołują też podobną nudę i irytację. Dlatego też pozwalam sobie na tekst przekrojowy, poświęcony im wspólnie – choć każda oczywiście zasługuje na to, by zjechać ją osobno.


Anderman opowiada historię polskiego dziennikarza na stałe pracującego we Francji. Przyjeżdża do Polski tuż po 10 kwietnia 2010 roku i z bliska obserwuje zachowania tłumu, pisze duży artykuł dla swojego wydawcy, kupuje też brulion, w którym spisuje swoją historię sprzed 20 lat. Jako młody działacz opozycyjny został internowany, pamięta wiele historii z tego okresu i wokół tego wątku koncentruje się jego opowieść. Pod koniec PRL-u został jednak oskarżony o zabójstwo swojej narzeczonej, w procesie poszlakowym uniewinniony, nie pamięta jednak, czy Wandę zabił, czy też jednak zrobił to włamywacz. Nie pamięta, bo lata 80. spędził na gazie, zmniejszając tylko czasem stopień upojenia.
 
Pilch w Zuzie… opowiada o romansie młodziutkiej prostytutki i chorego słynnego pisarza – Pilchowego alter ego. Z perspektywy stałego klienta różnych prostytutek próbuje przeanalizować ten związek, prawdopodobieństwo jego utrzymania i przyczyny klęski. Szuka w relacji z dziewczyną tego wszystkiego, czego jemu samemu brakuje: jej bezmyślność ma być odpowiedzią na jego nadmierny intelektualizm i skłonność do introspekcji, jej siła i żywotność na jego chorobę i słabość. Jej młodość na  jego starość itp.  Zuza jest oczywiście mityczną prostytutką, panienką, o jakiej marzy każdy gówniarz – ona lubi swój zawód, oddaje mu się z absolutnym oddaniem i nie wyobraża sobie życia bez niego. Cóż…
 
Mistrzem gówniarstwa okazuje się jednak Varga w Masakrze, budując postać swojego bohatera jako wiecznego chłopca, rockowego muzyka, odbijającego się w życiu niczym wolny elektron. Stefan łaknie prawdziwego życia, emocji, przywiązania. Ucieka jednak w picie, łatwy seks z panienkami, którego odwiedzają jego garderobę, ciągle przeprasza i obiecuje poprawę. W ostatniej scenie łka nad elementarzem Falskiego, który zabiera z pokoju własnych dzieci.
 

Każda z tych trzech powieści udaje, że jest tekstem nośnym, uniwersalnym, poświęconym niepokojom egzystencjalnym przeżywanym przez każdego człowieka. Główny bohater Masakry pije nałogowo, bo nie potrafi znaleźć w życiu niczego na tyle wartościowego, by go od picia odciągnęło, narrator Zuzy… szuka lekarstwa na świadomość śmierci, próbuje zagłuszyć stopniowe osuwanie się w chorobę i samotność. Czarne serce Andermana zaś to powieść o niepewności i braku zakorzenienia, o zamknięciu na drugiego człowieka i skupieniu na sobie. Jednocześnie jednak są to wszystko powieści o podstarzałych facetach, którzy w ramionach prostytutek szukają pocieszenia i odpuszczenia win, niezdolnych do zaangażowania. To historia o egocentrycznych typach, życiowych nieudacznikach, zawsze wybierających łatwe wyjście. Jeśli coś ich w ogóle absorbuje, to zawsze są to wielkie problemy: postępujący upadek sztuki (Masakra), histeria po 10 kwietnia i niezdolność społeczeństwa do rozliczenia się z komunistyczną przeszłością (Czarne serce), choroba (Zuza…). Wszyscy bohaterowie są projektowani w tych powieściach na cierpiących tytanów, na poświęcających się za świat bohaterów lub pokrzywdzone niewinnie ofiary. Gdy przyjrzeć im się jednak bliżej, okazuje się, że za każdym razem to po prostu nieodpowiedzialni, obawiający się zaangażowania i udziału w świecie gówniarze. W każdej z tej powieści pojawia się postać prostytutki – obawiam się jednak, że nie każdy autor, który pisze o prostytutkach to Dostojewski.

 
Martwi mnie ten przedziwny zwyczaj sprzedawania opowieści o niedorosłych chłopaczkach jako powieści uniwersalnych. Żaden z przywoływanych tu autorów nie napisał nowej Dżumy, w której faktycznie doktor Rieux, a większych chyba jeszcze stopniu Rambert, jest Każdym.  Nawet podejrzanemu o morderstwo dziennikarzowi z powieści Andermana wiele brakuje do camusowego Cottarda.  Te męskie światki nie urastają do relacji, jakie opisuje Camus.
 
Drugi kłopot mój wiąże się z innym rodzaje oszustwa: każdy z przywoływanych tu znakomitych i uznanych pisarzy oszukuje czytelnika, oddając mu do rąk słabą powieść, powieść udającą wysoką, wymagającą literaturę. Każdy z tych utworów utrzymany jest w stylu i poetyce danego autora – Czarne serce to kolejna typowa powieść Andermana, skonstruowana według jego przepisu: z aspołecznym bohaterem, uwikłanym w toksyczną relację, krytykującym otaczający go świat i wyalienowanym. Anderman jak mało który polski pisarz, słyszy język ulicy, potrafi go skopiować i wyśmiać, wiadomo więc, że pojawić się muszą passusy, w których ożyje ta karykatura życia społecznego. I tak jest – długie opisy scen rozgrywających się  przed Pałacem Prezydenckim w 2010 roku, rodzajowe scenki z Białołęki, dialogi więźniów kryminalnych i internowanych w 1980.  Wszystko to jednak znamy, czytaliśmy już wcześniej, Anderman – mistrz cierpkich i gorzkich opowieści, nie pisze powieści, jakiej byśmy już u niego nie czytali.
 
To samo zobaczymy u Pilcha – Zuza… kontynuuje tu wątki zapoczątkowane w ostatnich dziennikach i w powieści Wiele demonów. Zapowiadać ma wielką autobiograficzną opowieść, którą Wydawnictwo Literackie wypuści w 2016 roku – po tym, co przeczytałam ostatnio, nie chce mi się po nią sięgać. Zuza… spełniać miała zadanie marketingowe, pokazać czytelnikowi, że autor pisze i walczy, że obecny jest na rynku literackim. Przyniosła jednak efekt odwrotny: dostaliśmy jakiś dziwny, dość krępujący czytelnika brudnopis, szkicyk powieściowy. Kolejne wywiady z Pilchem, kolejne jego utwory informują przede wszystkim o postępie choroby, ich wartość literacka jest symboliczna. Moje współczucie dla autora nie przenosi się jednak na zachwyt coraz słabszymi tekstami. Męski żarcik o tym, jak to z nowo poznaną prostytutką trzeba „przełamać loda” powtarzany wielokrotnie w Zuzie… sprawia, że i ten tekst można spokojnie zaliczyć do literatury gówniarskiej. I tutaj jednak mamy wszystko to, co już u Pilcha czytaliśmy: zachwyt nad młodymi dziewczętami, subtelną autoironię, przeciwstawienie Wisły i Warszawy, figurę surowej matki. Żadnej wartości dodanej, za to 120 stron powtórek.
 
Varga czyni dokładnie tak samo – znów typowy dla niego bohater uwikłany w swoje osobiste piekiełko, skoncentrowany na sobie i wspominający z łezką w oku durną i chmurną młodość, rozgadanie, krytyka społeczna i polityczna z elementami ostrej satyry, wysoka poza i dystans autora, który ustawia się ponad krytykowaną rzeczywistością. Tu dodałabym jednak jeszcze jeden zarzut porozbijania 500-stronnicowej powieści na małe kawałeczki, ale na ten temat opublikuję tekst osobny.
 
Wszyscy ci uznani autorzy wyszli z przekonania, że chcemy przeczytać to, co już u nich czytaliśmy, że wystarczy zapakować znane ich chwyty w nową fabułę, wrzucić nowy blurb, żeby sprzedać nową książkę. A to jest właśnie czyste literackie oszustwo – nie ma tu bowiem żadnej pisarskiej ewolucji, żadnego literackiego wysiłku, mierzenia się z formą. Każdy z nich jest świadomy tego, za co ceni go publiczność i sądzi, że tej publiczności należy podać kolejny placek według znanego przepisu.
 
Myślę jednak, że jest coś nowego w tych książkach – otóż są gorsze od ich poprzednich, słabsze, głupsze – gówniarskie właśnie. Piszę to z tym większym żalem, że uwielbiam Andermana, wysoko cenię Pilcha i martwi mnie ich słaba forma albo wyrachowanie, z jakim oddają w wydawnictwie powieści-kity, powieści dla innych gówniarzy.    

 

Comments

Komentarzy

9 komentarzy

  1. To jedna z takich sytuacji, kiedy formuła bloga nie wystarcza, bo właściwie powinnam była napisać tekst na 20 tysięcy znaków i wypunktować wszystkie mielizny, słabości i niekonsekwencje. Nie ma na to jednak miejsca. Na razie – w ramach odtrutki – czytam Hannę Krall. To pomaga.

  2. Ale 20 000 znaków bym za jednym posiedzeniem nie przeczytał, a tutaj klasa – precyzyjnie i boleśnie (dla wspominanych autorów).

  3. Dziękuję, odwagi mam mnóstwo, ale głównie wtedy, gdy piszę. Natomiast gdy widzę, że komentarz wkleił Anonim od razu zaczynam się bać. Na szczęście – tym razem – niepotrzebnie 🙂

  4. Sam niedawno czytałem (i recenzowałem) Masakrę Vargi i mam inne wrażenia. Nie odebrałem Kołtuna jako Każdego, a właśnie jako nieudacznika. I dla mnie na takiego był właśnie w książce kreowany. Co widać na przykład w jego niemal zerowym wkładzie w dyskusje z innymi bohaterami. Dla mnie był on w zasadzie wydmuszką. Mimo to samą powieść odebrałem pozytywnie.

    Z tego, co piszesz, bardzo możliwe, że moje pozytywna ocena wynika z tego, że nie czytałem innych jego powieści. Koniecznie muszę to nadrobić.

  5. To taka książka, przy której żal mi czasu – a rzadko, naprawdę rzadko żal mi czasu na czytanie. Tutaj tylko frustracja, że autor ładuje 500 stron felietonów. Zgadzam się z Twoją opinią – ten bohater to wydmuszka, postać całkowicie obła, opływowa, nieudacznik. Ale Varga wcześniej potrafił takich bohaterów wcześniej świetnie kroić, nadawać im cechy tragiczne lub karykaturalne. Tu się zupełnie nie udało, do tego utonęło w wielokrotnie odgrzewanym sosie.

  6. "[…]" choć każda oczywiście zasługuje na to, by zjechać ją osobno" – uwielbiam. <3
    Po pierwsze, sięgnę po którąś z książek Andermana, może nawet po "Czarne serce", bo wydaje się najciekawszą spośród tych trzech, które opiniujesz w poście.
    Po drugie, zaczęłam długi czas temu czytać już "Masakrę" i nie mogę jej zmęczyć, bo to typowy Varga. Ta typowość, czyli w pewien sposób wałkowanie tego samego tematu już po raz n-ty, jest dla mnie urzekająca. Myślę sobie: Varga, a przed oczyma mam rock'n'rollowca, po czterdziestce, który wciąż opłakuje utracone dzieciństw. Zastanawia mnie tylko, czemu "Masakra" jest taka długa, bo w "Tequili" dało się rozprawić z tematem nieco sprawniej. 😉
    Pilch – Boże, jak mi go szkoda, jak ja go podziwiam bardzo. I bardzo chcę przeczytać "Zuzę", bo może i książka jest płytka czy tam naiwna, ale na pewno sporo jeszcze jest do wyciągnięcia z tej książki. Wierzę w to, a rzeczywistość niech zerwyfikuje moje poglądy.

    Dzięki przeogromne za bardzo rzetelny tekst!
    Serdecznie pozdrawiam!

  7. Bardzo dziękuję za te wszystkie komplementy. Cieszę się, że moja irytacja przynosi pozytywne rezultaty czytelnicze 😉 Jeśli szuka Pani jakiegoś dobrego Andermana, to świetne są jego krótkie teksty w "Fotografiach" i ich kontynuacji, lubię też bardzo "Cały czas" i "To wszystko".

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *