Filip Zawada, Weź z nią zatańcz
Znak 2022
Na ironię zakrawa fakt, że zajmując się ostatnio na okrągło problemem wstydu przy okazji feminizmu, natykam się po kolei na książki o kryzysie męskości. Ostatnio „Robak” Wiśniewskiego, teraz Zawada ze swoją wersją dance macabre rozgrywającą się we wrocławskim M3. Wiśniewski nie opowiada wcale o uzależnieniu od pornografii, jak by chcieli niektórzy, a Zawada nie opowiada o kryzysie rodziny – to znaczy można czytać tak obie te książki, ale to będzie wtedy ślizg po samym wierzchu.
W „Weź z nią zatańcz” chodzi bowiem o kryzys permanentny, kryzys uwewnętrzniony, jałowość przeżywaną dzień po dniu, ale też o wygodę i tchórzostwo podejmowane jako strategie ułatwiające życie. Mamy więc mamcię (co za ohydne słowo), zmarłego, nigdy nieobecnego ojca, autora złej powieści o „Indianach” oraz 45-letniego Stanisława, który w dokumentach jest Filipem. Stanisław mieszka z mamcią, jedyną żywicielką ich małej, dysfunkcyjnej rodziny. Mamcia myje mu plecy, podaje posiłki, podziwia jego stroje z lumpeksu, a nade wszystko próbuje zorganizować mu życie – z jednej strony popycha go w ramiona innych kobiet, z drugiej – większość nazywa kurwami i straszy, że założenie rodziny pozbawi go czasu i środków.
Ojciec znika jeszcze przed urodzeniem Stanisława, matka niejasno wypowiada się o przyczynach rozstania. Stanisław widzi ojca pierwszy raz w trumnie i wiele czasu spędza rozważając hipotetyczne spotkanie, próbując sobie wyobrazić ojcowskie zwyczaje i charakter. Ten brak popycha go do niezwykle intensywnej pracy wyobraźni, ale nie jest to sposób na przepracowanie dziwnej żałoby po śmierci nieznanego rodzica, ale tradycyjny sposób, w jaki Stanisław radzi sobie ze światem – czyli egocentryczny, narcystyczny przerost refleksji o sobie samym. Tak samo podchodzi bowiem do własnej matki, z którą spędza cały czas – po wyrzuceniu ze szkoły, nie szuka już pracy i daje się matce utrzymywać. Relację z nią także rozpatruje w ramach rozmaitych trybów hipotetycznych, chłodnej analizy i oddalenia oraz nadmiernego zbliżenia. To na matkę przerzuca odpowiedzialność za swoje niepowodzenia z kobietami, to jej duszącą miłość uznaje za przyczynę, dla której nie ma już miejsca na nową kobietę i nowy związek. Zawada panuje jednak nad monologami swego bohatera, więc zza słów wypowiedzianych pojawiają się jeszcze inne obrazy i widzimy jasno, że Stanisław, ten prawdziwy klejnot męskości, stosuje cały czas ten sam mechanizm obronny: przerzuca odpowiedzialność za własne życie na otoczenie, sumując cały czas rachunek strat rzeczywistych i domniemanych oraz wyolbrzymionych. Porzucony przez ojca, zdławiony przez matkę, prześladowany przez kolegów ze szkoły i wyśmiewany na podwórku, nie dostaje się ani na medycynę, ani na weterynarię, w końcu wyrzucony z pracy w szkole. Otorbia się, chowa, ukrywa w mieszkaniu, w którym przebywa od urodzenia. Nie wykonuje żadnych gwałtownych ruchów, nie podejmuje żadnych zmian, nie przejmuje żadnej odpowiedzialności. Gdyby był aktywny seksualnie, przypominałby postaci z powieści Houellebecqa – ale właśnie brak owej aktywności nie jest tu mało ważnym szczegółem. Stanisław to nie jest zakompleksiony incel, onieśmielony chłopaczek stłumiony przez sprzeczne sygnały matki. To jest rodzaj huby, która żadnej odpowiedzialności w życiu nie jest w stanie przez dłuższy czas utrzymywać: gdy trafia do mieszkania ojca po jego śmierci, znajduje tam półdzikiego, głodnego psa, później matka przynosi od swojej koleżanki dwa koty. Stanisław wymiksowuje się z opieki nad nimi.
Zawada wpuszcza swoje czytelniczki i czytelników w maliny, proponując im bardzo atrakcyjny wątek toksycznej matki. Jeśli jednak trochę posiedzimy nad tą książką, jasne staje się, że nie chodzi w niej o zdławienie (syna przez matkę), ani też o wykorzystanie (matki przez syna), ale o przekazanie wiedzy, która zostaje w pełni nadana i w pełni przyjęta. Mamcia chowa bowiem Stanisława na swego przyszłego opiekuna, na kogoś, kto na starość poda jej szklankę wody i nie porzuci. Wszystkie jej zabiegi wokół niego, nadmierna opiekuńczość oraz niespodziewane żądania wyjątkowej samodzielności do tego mają właśnie prowadzić – Stanisław jest tresowany na opiekuna, bo matka o sobie myśli przede wszystkim, nawet gdy pracuje na dwóch etatach, by utrzymać rodzinę. I to właśnie tę wiedzę, tę troskliwość skierowaną w pierwszej kolejności na własne ja przejmuje on od matki i opanowuje bez kłopotu, choć przez większą część opowieści wyrzuca sobie właśnie to, że jest złym, niewdzięcznym synem, który mamcię zawodzi nieustannie.
Zupełnie w drugim planie pojawia się problem – za przeproszeniem – ekskrementów, przy czym Zawada ani razy nie używa na nie tak ładnej nazwy. Zawsze jest to albo kupa albo sranie, ale nie są one tutaj ornamentem, bo odgrywają rolę dość istotną z dwóch powodów: po pierwsze uruchamiają problem brudu, zmazy, nieczystości. Po drugie zaś przywołują freudowską fazę analną, czyli moment dziecięcej fiksacji na funkcjach wydalniczych, której sposób przebiegu przekłada się na sposób funkcjonowania społecznego dorosłej osoby.
Brud symbolizuje nie tylko grzech, rozpustę, niedoskonałość, ale też brak i śmierć, albo bunt. Tutaj zaś jest znakiem zabiegania o uwagę – bo Stanisław po jednej ze swoich klęsk załatwia się do wanny i jest to jeden z niewielu momentów buntu, na jaki go stać.
Tak samo jest ze zwierzętami: Rambo obsikuje ścianę, kocica załatwia się na najbardziej puszysty dywan, a mamcia i S. domyślają sobie powody ich działania. Co zaś to fazy analnej – u Freuda był to proces dotyczący małych dzieci, u Zawady zaś okazuje się, że w fazie analnej jest 45-letni bohater. Chowa się w toalecie w czasie dyskotek, ucieka z łazienki na uniwersytecie. Wolne rozmyślania o świecie prowadzi na przykład, wyobrażając sobie drogę, jaką jego kupa przepływa rurami. Skupia na sobie, na niekończącej się analizie własnych pragnień (niespełnionych) i własnych klęsk (rozdętych).
Podobną kryzysową książkę – studium męskiej słabości – dała w „Tkankach miękkich” Zyta Rudzka w 2020 roku. „Weź z nią zatańcz” opowiada o tym kryzysie w zupełnie inny sposób, ale równie dobry. Choć czytanie tej powieści Zawady jest równie przyjemne, co sprzątanie po kociej kupie.
Współpraca: wydawnictwo Znak.