Jak zmarnować reporterski temat, tego uczy Lipiński

Piotr Lipiński, Bicia nie trzeba ich było uczyć, Czarne 2016
Czytałam ostatnio dwie książki reporterskie dotyczące polskiej najnowszej historii – Lipińskiego o procesach stalinowskich prokuratorów i Łazarewicza o sprawie Grzegorza Przemyka. Dwa polskie reportaże o śledztwie i procesie, dwie opowieści o tym, jak stawiając przed sądem jednostkę, oskarża się jednocześnie i rozlicza Polskę komunistyczną. Różnica jest tylko jedna – książki Lipińskiego nie należy czytać, podczas gdy książka Łazarewicza to lektura obowiązkowa.
 
Obie książki wywołują wielkie emocje, zamiarem obu jest przedstawienie czytelnikowi przeszłości w zbliżeniu, rozliczenie przeszłości sprzed 1989 roku oraz pokazanie, jak działała system prawny w latach 90., gdy próbowano wracać do spraw z przeszłości. Lipiński odwołuje się do procesu z 1994 roku, w którym na ławie oskarżonych zasiedli przedstawiciele Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, którzy w latach 40. i 50. odpowiadali za budowę gigantycznego i bardzo efektywnego aparatu terroru, którzy odpowiadali za tortury, znęcanie się i łamanie niewinnie oskarżonych. Cezary Łazarewicz próbuje zrekonstruować przebieg pobicia i śmierci Grzegorza Przemyka, a także śledztwa i mataczeń wokół niego, następnie procesu, który odbył się w 1984 roku oraz ponownego procesu z 1995 roku.
 
Pozornie tylko są to to tematy, które zrobią się same, lecz w gruncie rzeczy – szalenie trudne wątki, wymagające umiejętności opracowania materiału sądowego, umiejętności snucia opowieści, posiadania wiedzy psychologicznej, ale też wiedzy o tym, o czym jeszcze chce się opowiedzieć, poza wątkiem głównym zawsze przecież pojawia się tło, w tym tle zaś to wszystko, co autor zamierzenie lub niezamierzenie umieszcza. Nad tym materiałem w stopniu doskonałym panuje Łazarewicz (o nim jeszcze napiszę), podczas gdy Lipiński nie radzi sobie z nim w ogóle.
 
Bicia nie trzeba ich było uczyć to wznowienie reportażu wydanego w 1997 roku. Lipiński miał 25 lat, gdy przeprowadził swoje rozmowy z Adamem Humerem, ostatnim wiernym komunistą, oddanym śledczym MBP. Zapis rozmów, które młody reporter prowadzi w mokotowskim więzieniu z emerytowanym śledztwem miał pokazać czytelnikowi zaślepienie Humera, jego oddanie systemowi, ale i zakłamanie, bo nie chce przyznać się do tego, jak potworne metody dopuszczał w śledztwie, choć wielu świadków zeznawało już przeciwko niemu i tortury te zostały udowodnione. Lipiński nie widzi jednak, że oddaje też czytelnikowi do rąk książkę o swojej porażce, nie potrafi bowiem ani wydobyć z Humera przyznania się do winy, ani wyjaśnienia, dlaczego dopuszczał takie metody. Lipiński wciąż pyta, Humer nie odpowiada, albo mówi to, co sam chce. Młody dziennikarski szczawik dławi się swoim poczucie słuszności, a my wraz z nim, bo przecież pomimo jego nieudolności, stoimy po jego stronie, bo tu znajduje się racja moralna. Lipiński powinien zatem pójść w inną stronę, próbować stworzyć portret psychologiczny tego śledczego-kata, pokazać, jak to możliwe, że w latach 90., po tylu ujawnionych zbrodniach komunizmu, nadużyciach jednostek i całego systemu, wciąż można być mu wiernym, wciąż można powtarzać hasła propagandowe z lat 40! (np. frazy o tym, że MBP prowadziło wojnę przeciwko obszarnikom, a nie przeciwko polskiemu społeczeństwu, że bicie aresztowanych miało umocnić władzę ludową). Lipiński pisze ze świętym oburzeniem, głosem  trybuna ludowego woła „oskarżam”, a jednocześnie nie potrafi narysować choćby hipotetycznego portretu swego głównego oskarżonego – Humera.  To jest właśnie obowiązek Lipińskiego, który popełnia też i błąd drugi – w nowym wydaniu nic nie poprawia, choć nie ma już 25, a 49 lat i jego wiedza o świecie, mamy taką nadzieję, trochę się już pogłębiła. Delikatnie rzecz ujmując, Lipiński to nie jest Teresa Torańska, a Bicia nie trzeba ich było uczyć to nie jest nowa wersja Onych, to miejscami naiwna, miejscami okrutna opowieść o śledztwie. Naiwna, bo zbyt proste są podziały i oceny moralne, które stosuje Lipiński, okrutna, bo gdyby mu się bardziej chciało, gdyby miał w sobie więcej wrażliwości, mógłby napisać świetny reportaż o starości AK-owców, o ich chorobach, samotności, walce o dobre imię. Tymczasem pojawiają się oni jednak przede wszystkim jako głosy prawdy, jako świadkowie na sali sądowej.
 
I tak dostajemy reportaż śledczo-historyczny pełen niespełnionych obietnicy, nieudanych wybiegów, niezrealizowanych szans. Fatalnie, że taki świetny temat zmarnowany został w ten sposób. 

Comments

Komentarzy

Jeden komentarz

  1. Zastanawiam się, że może książka Lipińskiego przestała się bronić z biegiem lat. Może inaczej byśmy ją odczytywali w 1997 roku, mając na uwadze jego młodzieńczy idealizm?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *