Jak się mają twoje przylądkowe?

Patryk Pufelski, Pawilon małych ssaków,

Karakter 2022

Podobno Polacy wyjątkowo lubią leczyć się sami, bo nie dowierzają lekarzom i nie chcą czekać w kolejkach. Zatem jeśli szukacie lekarstwa na jesienną chandrę, na lęki wojenne i kryzysowe, zalecam Pufelskiego w dużych dawkach.

Przećpałam się tą książką, ale była mi chyba potrzebna, bo do sklepu boję się iść i w domu gaszę każdą możliwą żarówkę. Chociaż to jest chyba niesprawiedliwie ustawiony punkt wyjścia – „Pawilon małych zwierząt” broniłby się nawet w czasach prosperity i pokoju. Pufelski, etatowy pracownik zoo najpierw w Krakowie, a potem we Wrocławiu, opowiada o swoim życiu opiekuna zwierząt, ale też o prywatnych lękach i frustracjach, o życiu wyoutowanego geja w Polsce, który musi wynegocjować sam z sobą, czego się domaga: akceptacji, a nie tylko jakiejś bieda-tolerancji, który sam się nadzoruje przy pilnowaniu tych obietnic: upomina wąsatych wujów, strofuje dziadka. Jego babki i ciotki nie tylko rozszerzają tę politykę, ale też domagają się od swoich znajomych zmian w mowie i myśleniu, stają się strażniczkami inkluzji społecznej. Pufelski nie opisuje jednak tego procesu z zewnątrz, ale tylko od środka, referując rozmowy z ciocio-babkami, rodzicami i przyjaciółmi. To pytanie o „twoje przylądkowe” zadaje babcia w czasie jednej z takich rozmów – dogłębnych, troskliwych, czułych.

„Pawilon małych ssaków” z żelazną konsekwencją jest pisany emocjami i z pozycji naiwnej – ale one są oczywiście fingowane, bo kryje się za nimi znajomość procesów i zjawisk kulturowych. Nie chodzi mi tu o wskazanie oszustwa autora, przeciwnie – jego wielką zaletą jest umiejętność odrzucenia perspektywy wyższościowej i to zarówno w relacjach z innymi ludźmi, jak i na szerszym, międzygatunkowym, poziomie. Pufelski nie pyta na przykład o sens swojej pracy w zoo, nie unosi się infantylnie nad urodą, sprawnością zwierząt. Nie, on je charakteryzuje jak istoty myślące i czujące, unika też równocześnie pułapki antropomorfizacji.

Jego świat ma charakter wybitnie zwierzęcy – od ilości wyliczanych przez niego gatunków kręci się w głowie. Ale imię połączone z gatunkiem pojawia się tylko raz, później, gdy wraca do kopytnych, pingwinów, hipopotamów posługuje się już tylko imionami. Tak samo z pandami, kapibarami, słoniami. Ucieka od sentymentalizmu i fascynacji mega-zwierzętami, na które najłatwiej uwodzić dzisiejszych odbiorców, bo w lodówce u niego w domu hibernuje żółw, od Ukraińców adoptuje ślimaki. Ze wszystkimi swoimi podopiecznymi nawiązuje szybko więź, ponosi też oczywiście koszty emocjonalne – musi się żegnać z tymi, które umierają albo wyjeżdżają do innych ośrodków zoologicznych, sekunduje ich stanom przygnębienia, porodom. Te porody, adopciny, wykluwiny łączą się tu zresztą płynnie ze świętami ludzkimi, płynnie układając się w karnawał, wymagający symbolicznej oprawy. W końcu trzeba postawić pytanie o to, kogo dotyczy pawilon małych ssaków – bo to nie tylko jeden z punkt w zoo, ale też w gruncie rzeczy rodzina i przyjaciele samego autora – wszyscy tak samo są ssakami tworzącymi małe wspólnoty.

W tle toczy się tu dyskusja ekologiczna i ona w tym porządku naiwnym jest ukryta. Ani razu nie pada hasło kryzysu ekologicznego czy katastrofy klimatycznej, Pufelski nie posługuje się w ogóle językiem współczesnych mediów. Powraca za to wiele razy troska o to, czy uda się rozmnożyć jakiś gatunek, dzika radość z kolejnej ciąży i porodu, poczucie, że na ograniczoną skalę coś się dzieje. Bo skoro nie można uratować całych gatunków i na wolności, to należy walczyć o każdą pojedynczą istotę nieludzką. Rewers tej radości stanowi rozpacz po śmierci Bąbla, lwa z krakowskiego zoo, lęk o kopytne w Ukrainie, przygnębienie na wiadomość o zamknięciu nierentownego ogrodu Living Coast, zajmującego się opieką nad ptakami morskimi.

Gdybym mogła, to bym napisała, że Pufelski wysyła w naszą stronę miziastego, futrzastego przytulasa, ale ponieważ mi nie wypada, to napiszę, że pokazuje on, jak może w języku literackiego zapisu działać etyka troski, jak literatura może nieść ukojenie, nawet jeśli nie jest ono trwałe i jak budowanie wspólnoty międzygatunkowej dokonuje się już teraz, a zwrot ku istotom nieludzkim nie wymaga w naszym życiu żadnej specjalnej rewolucji.  

Ale jeśli was bardziej przekonuje miziasty przytulas – go for it.

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *