Jak nosi się żakiet od Armaniego w zachodniej Estonii

Sigrid Rausing, Wszystko jest cudowne. Wspomnienia z kołchozu w Estonii

Noir Sur Blanc 2015
Nastała moda na relacje z podróży, na opisy dalekich wypraw – problem polega jednak na tym, że nawet połowa z nich nie powinna się ukazać drukiem, bo to teksty infantylne, płytkie. W zamierzeniu autora takie zapiski mają pokazywać jego wrażliwość, umiejętność wczuwania się w sytuację Innego, ciekawość świata – rezultat tekstowy jest oczywiście odwrotny:  opublikowana relacja dowodzi ciasnych horyzontów autora i nieuświadomionych uprzedzeń, pokazuje rozdęte ego, różne śmieszne małe grzeszki. Tak było w przypadku fatalnej książki Joanny Bator, Wyspa łza. Tak jest też w przypadku wspomnień Sigrid Rausing. Dawno już żadna książka nie doprowadziła mnie do takiej absolutnej furii, do zdziwienia, jak durny i pozbawiony elementarnej wprost zdolności do refleksji może być pisarz. Ale po kolei: Rausing to antropolożka, wybitna badaczka, która skończyła studia na University of York i University College London, ma doktorat, współpracuje z „Guardianem” i „Sunday Timesem”. Przepisuję to wszystko z okładki, bo nic, ale to nic w tekście nie potwierdza tych wszystkich tytułów. Gdyby wziąć pod uwagę poziom refleksji, to matura byłaby szczytowym życiowym osiągnięciem Rausing. Pod warunkiem, że na maturze dostałaby temat „Ja i moje ego”.
 
Zawsze mi się wydawało, że antropolog to badacz, który skupia się na innych, na otoczeniu, że jego praca jest trudna, bo musi całkowicie otworzyć się na Innego, wejść w obcą kulturę, patrzeć ze zdziwieniem, ale niczego nie przyjmować za dziwne, odrzucić kategorię „nienormalności”. Obawiam się jednak, że Rausing idzie dokładnie w przeciwną stronę. Urodzona w Szwecji i wychowana w Wielkiej Brytanii, na Estonię patrzy z góry i co chwila serwuje frazy: „Estonia nadal nie była normalna”. Do rzeczywistości postsowieckiej, do wsi, w której dopiero co zlikwidowano kołchoz przyjeżdża, by badać warunki życia i światopogląd mieszkańców w 1993 roku. Jest zimno, wszyscy noszą jakieś bezkształtne, szare grube ubrania. Rausing jeździ Volvo i nosi gruby żakiet od Armaniego. Ciągle notuje ze zdziwieniem, że większość nie ma wszystkich zębów, ani nie ma zwyczaju uśmiechania się do przechodniów. Język estoński, którego zaczęła uczyć się na studiach, wydaje jej się wyjątkowo trudny i uznaje, że to „język wymyślony w zimowe noce przez starszyznę plemienną”, komplikowany z premedytacją. Przydzielone jej mieszkanie, do którego wprowadza się na czas badań, wydaje się brudne i wymaga nieustannego szorowania i polewania wrzątkiem. Wszystko jest głupie i brudne, wywołuje w autorce opór i poczucie zagrożenia. Warunki życia porównuje do Szwecji i Wielkiej Brytanii, co wypada zawsze na niekorzyść Estonii. Rausing nie rozumie, dlaczego mieszkańcy zachodniej Estonii boją się powrotu Szwedów (którzy wyjechali w czasie wojny), jest bowiem przekonana, że ich powrót dałby szanse na rozwój. Cytuje Doktora Żywago (powieść z roku 1957) i traktuje go jako tekst współczesny, szuka w nim opowieści o szyldach i umieszcza jako kontekst dla estetyki miasta w 1993 roku.
 
W powyższych teoriach widać kolonialną perspektywę autorki: przekonanie, że normą jest poziom życia, jaki zna z Zachodu i dopiero, gdy Estonia do niego doszlusuje, to stanie się państwem normalnym. Reprezentantka wyższej kultury wybiera się na Wschód do egzotycznej krainy i z idiotycznym wprost zacięciem opisuje, jak to ludzie piją, nie pracują, nie są przedsiębiorczy, w kinach śmierdzi papierosami. Rausing nie pyta o przyczyny pewnych zjawisk (np. o fatalny stan uzębienia), traktuje je za to jako kolejne dowody niższości cywilizacyjnej Estończyków. Nie przeczytała, biedactwo, wystarczająco dużo o wojnie, skoro nie rozumie lęku przed powrotem Szwedów. Nie kwestionuje słów swoich rozmówców, nie potrafi usłyszeć tego, co pada między słowami. Jedna z jej estońskich przyjaciółek mówi, że w kraju zaczyna się rozrastać mafia. Zjawisko to jest przerażające z powodu przemocy, ale także dlatego, że szeregowi członkowie mafii rekrutują się głównie spośród „ludzi z Kaukazu” – dzikich i barbarzyńskich. Rausing nie pyta, skąd to przekonanie, nie widzi, jak pracuje tu mitologia narodowa i stereotypy socjologiczne. Skąd miałaby to przecież wiedzieć, skoro ani w Szwecji, ani w Wielkiej Brytanii nie ma takich zjawisk.
 
Sięgnęłam po tę książkę, bo uwielbiam Sofi Oskanen, bo chciałam się dowiedzieć czegoś więcej o Estonii, a książka o życiu byłych kołchoźników wydawała mi się idealna (zwłaszcza tak nieefektowna, jak zapiski antropolożki, która odwiedza nadmorską wieś). Kołchoz to przecież świetny filtr, jego dzieje pokazują zarówno proces sowietyzacji, narzucania obcego porządku zarówno w sensie politycznym, jak i gospodarczym. Andrzej Stasiuk z opowieści o polskich pegeerach wielokrotnie przecież czynił wstęp do opowieści o polskich peryferiach, o polskiej biedzie i wychodzeniu z komunizmu. Obawiam się jednak, że Stasiuk w życiu swoim nie założyłby żakietu od Armaniego, a z pewnością nie pisałby o nim w relacji z podróży. Tymczasem Sigrid Rausing nic nie wie o miejscu, o którym napisała pracę doktorską, w którym przez rok pracowała jako nauczycielka angielskiego (biadając, że kolejne sprawdziany wypadają bardzo źle). Nie zadawała odpowiednich pytań, nie potrafiła patrzeć. Jej promotor powiedział, że badania terenowe to wstęp do odkrycia prawdziwego „ja” badacza i to faktycznie chyba Rausing potraktowała jako zadanie do wykonania. W jednym z listów zwierza się promotorowi, że musi opuścić swoją kwaterę, bo jej współlokator, gdy pije (a robi to ciągle), wykazuje nią niezdrowe zainteresowanie. Cóż, kogo nie uwiodłaby czysta i higieniczna księżniczka z Zachodu….

 

Rozpacz. 

Comments

Komentarzy

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *