I love NH

Katarzyna Kobylarczyk, Baśnie z bloku cudów, 
Jagiellonia 2009

Renata Radłowska, Nowohucka telenowela, 
Czarne 2008




Oba zbiory to reportaże o ludziach mieszkających w Nowej Hucie, o jej założycielach i budowniczych. Różnią się one jednak mocno od siebie: jeśli chcemy poznać fenomen Nowej Huty jako osobnego miasta – należałoby sięgnąć po reportaże Kobylarczyk, jeśli zaś chcemy poznać życie codzienne i starość junaków – po książkę Radłowskiej.

Nowa Huta fascynuje – po latach posuchy i nieobecności w kulturze staje się miejscem coraz większej ilości imprez, coraz młodsi autorzy zwracają się w jej stronę. To w Hucie swoją siedzibę znalazła Łaźnia Nowa, tu odbywa się festiwal Genius Loci. Znikają stopniowo zakorzenione w świadomości resztki ideologii, które sprawiły, że Nowa Huta czuła się osobnym miastem. Teraz Huta nie chce jednak zatracić swej odrębności.

Chodzę ulicami Nowej Huty i przeżywam doświadczenie historyczne, o jakim pisał Frank Ankersmit. Jego zdaniem doznanie, że dotykamy materii historycznej, może spowodować drobny przedmiot, doświadczenie to jest chimeryczne i trudno uchwytne. Gdy idę aleją gen. Andersa z Placu Centralnego w kierunku ronda Kocmyrzowskiego, czuję historię. Aleja odchodzi jako jeden z promieni od głównego placu, to szeroka ulica, bloki znajdują się daleko od siebie – dlaczego tak wygląda? Aleja Andersa to melanż włoskiej myśli doby renesansu i radzieckiej wiedzy o tłumieniu oporu. To połączenie fantastycznej wyobraźni architektów, którzy wymyślili, że Nowa Huta będzie naśladować Rzym oraz przyziemnej wyobraźni wojskowych, którzy chcieli szerokich ulic, by nie dało się ich zastawić żadnymi barykadami, by mogły na nich operować czołgi, a w razie potrzeby, by lądowały też wojskowe samoloty.


Nowa Huta w reportażach zawartych w obu książkach przedstawia się jako przestrzeń życia codziennego, zwykłej egzystencji, czasu nawracającego, powtarzających się nieustannie czynności: doglądania gospodarstwa, sprzedawania zbiorów w Krakowie, prac na działce. Bohaterowie Radłowskiej to ludzie przeciętni, przedstawieni tu na wzór świętych z opowieści ludowych; osiągają oni świętość dzięki trudowi życia, własnej prostocie, akceptacji świata.

Ze spokojną codziennością Radłowskiej kontrastują przedstawione przez Kobylarczyk lata budowania Nowej Huty − czas tytanów i mitycznego początku, stworzenia świata, który został powołany do życia jednym słowem – wypowiedział je towarzysz Pleszkow zimą 1949 roku, stojąc na Kopcu Wandy. Jak pisze Kobylarczyk, junacy zaczynali od stawiania na polach namiotów z demobilu – to obok nich brali się do pracy przy budowie, ludzie spali na workach z cementem. Jako tytani, u autorki Baśni z bloku cudów, przedstawieni są założyciele miasta – inżynier Zbigniew Loreth, architekt Tadeusz Ptaszycki, rzeźbiarz Marian Konieczny. Radłowska w swojej książce pokazuje zaś, że prawdziwymi budowniczymi Nowej Huty byli prości robotnicy, tacy jak murarz Piotr Ożański (pierwowzór Birkuta z filmu Wajdy).

Kobylarczyk szuka w Nowej Hucie śladów obecności radzieckich inżynierów – przy budowie pracowało ich tu około sześciuset. Jednak w pamięci ludzkiej zapisali się przede wszystkim Polacy – Ptaszycki czy Loreth. Reportaże o nich to historie prozaiczne – o ciężkiej pracy, trwającej czasem wiele dni bez przerwy, telefonach do Bieruta, konferencjach i naradach w Moskwie, plombowaniu biur (bo plany Nowej Huty były ściśle tajne). Zarazem jednak Kobylarczyk szuka klucza do zrozumienia swoich postaci: Ptaszycki to w jej opowieści Pan Bóg, deus artifex, budowniczy, których podźwignął z ruin Wrocław, a potem zaplanował Nową Hutę na miarę, na jaką nie odważył się w tej epoce pomyśleć jakikolwiek inny architekt.
Z kolei inżynier Loreth został tu przedstawiony nieomal jak polski James Bond, super agent, który potrafił w Moskwie załatwić wszystko – reportaż o nim opisuje nie tylko trudności zaopatrzeniowe w latach 50., wpływ polityków na przemysł, ale też ukazuje, że przyjaźń polsko-radziecka nie była absolutna, w rozbudowa przemysłu wiązała się z zaciekłą rywalizacją. Dlatego też, gdy Loreth otrzymał od Rosjan umowy na zbudowanie stalowni, polski wywiad przewiózł go natychmiast przez granicę, by nie można było cofnąć decyzji.

Jak w każdym micie, świat rozwija się poprzez walkę – Kobylarczyk wspomina o sporach, jakie toczyli robotnicy z mieszkańcami wsi, które należało zburzyć, by wybudować Hutę. Autorka Baśni… opisuje ataki chłopów na junaków prowadzących rozbiórkę, Radłowska pisze o samobójstwach, napadach szaleństwa, które dotykały mieszkańców Bieńczyc, Czyżyn czy Kościelnik. Historie te rozbijają propagandowe hasło z lat 50., które głosiło, że pod budowę Huty osuszano bagna, karczowano las i zajmowano nieużytki. Temu kłamstwu właśnie przeciwstawiają się bohaterowie reportaży, wspominający, że spychacze wjechały w pola tuż przed zbiorami, a domy rozbijano w drzazgi. Konflikt starego i nowego porządku widać też na dwóch cmentarzach: Mogiła to świat stary, chłopski – tu chowano ludzi według tradycyjnego, katolickiego obrządku. Grębałów to nowy świat robotniczy, gdzie w pośpiechu grzebano junaków, którzy zginęli w wypadkach przy pracy i w czasie alkoholowych burd.

Nowa Huta, jak każda przestrzeń mityczna, ma też swoje czarne historie i to one zdają się oddziaływać najmocniej na życie mieszkańców. Legendy nowohuckie, przywoływane przez Radłowską i Kobylarczyk, mają charakter przekazów ludowych. Zaczęły się one rodzić już w latach 50., gdy junaczki pracowały na terenach przeznaczonych pod budowę, poszukując przedmiotów o wartości archeologicznej. Jak opowiada jedna z nich – kobiety miały wrażenie, że straszy je potwór o czarnej twarzy i żółtych oczach. Uciekały z pracy, mdlały, prosiły o przeniesienie. Chłopi wierzyli, że upiór ten karze junaków za bezprawne zagarnięcie ich ziemi, a władza próbowała uspokoić robotnice, widząc w ich zachowaniu przejaw histerii i zabobon nieprzystający do wizerunku socjalistycznej kobiety.

Obok jednak tych fantastycznych historii, powraca wiele miejskich legend o mrocznym obliczu Nowej Huty – topieniu noworodków w wapnie lub porzucaniu ich w pniach wysuszonych drzew (tych dzieci, które zostały poczęte w brezentowych namiotach i hotelach robotniczych), gwałtach dokonywanych przez grupy pijanych w sztok robotników, walkach na noże po zmroku na różnych osiedlach, sabotażu w czasie pracy, a wreszcie o ataku terrorystycznym i strajku sprowokowanym przez SB.


Tutaj właśnie pojawia się drugi wątek opowiadanych przez Radłowską i Kobylarczyk historii: nowa interpretacja przeszłości. Obie autorki, tkając swoje narracje, nawiązują do propagandowych haseł PRL-u. Wbrew mitowi komunistycznemu, do Nowej Huty przyjeżdżali nie tylko chłopi i robotnicy, ale też potomkowie krakowskiego mieszczaństwa, dzieci kułaków i dawnych posiadaczy ziemskich. Dekonstrukcja mitów dokonuje się tu poprzez przywołanie „dalszych ciągów” historii, tego, co w wizji świetlanej przyszłości nie zostało ujęte: Radłowska opisuje ciasne mieszkania, w których nie mieścił się stół jadalny, chaos architektoniczny wymuszony oszczędnością i pragnieniem ulokowania w blokach jak największej ilości ludzi. W Marii od cegieł autorka mówi o zawiedzionych marzeniach dawnych stachanowców, żyjących z osiemsetzłotowej emerytury. Reportaż Kobylarczyk Inżynier Nowa Huta o Ptaszyckim przedstawia okoliczności zwolnienia architekta w 1968 roku… W tekście Człowiek kanciasty Kobylarczyk śledzi biografię Piotra Ożańskiego – przodownika pracy, który nie był w stanie udźwignąć legendy i sławy, jaką otoczyło go państwo ludowe. Poparzony w wyniku sabotażu, utracił władzę w lewej ręce i zaczął pić. Autorka widzi w jego losach ironię historii – człowiek wyniesiony na szczyty przez władzę, zostaje później przez nią wykorzystany i zniszczony, a kolejna władza nie chce widzieć w nim choćby bohatera ludowego.
Nowa Huta pod każdym względem była zjawiskiem niezwykłym – miastem zbudowanym w całości z inspiracji komunistów przez tysiące ludzi, którzy nie mieli żadnych poglądów politycznych, a często nie potrafili nawet czytać; miastem, wzorowanym na pomnikach stalinizmu w ZSRR, które jednak później stało się wzorem dla nowoczesnych osiedli w Moskwie.
Czytam Radłowską i Kobylarczyk, nie siląc się nawet na minimum obiektywizmu. Pożeram książki, które opowiadają o moich sąsiadach – choć to właściwie ja jestem nowa, bo oni przecież mieszkają tu od pięćdziesięciu lat. Powoli wrastam w to środowisko, Nowa Huta jest zarazem dla mnie swoja i obca – większość życia spędziłam w Mościcach – osiedlu wybudowanym w szczerym polu przy fabryce konstruowanej pod Tarnowem na przełomie lat 20. i 30. XX wieku przez prezydenta Mościckiego. Parę lat temu zamieszkałam zaś w starej części Nowej Huty – realizowanej na zamówienie innej władzy, ale wedle tej samej zasady: miasto pojawiło się w ciągu kilku lat, postawione z niczego, wśród pól.

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *