Roman Honet, świat był mój
Biuro Literackie 2014
Mam doktorat z bólu pisze w jednym ze swoich ostatnich wierszy Honet. I wydaje się, że zdanie to jest kluczowe dla tego tomu, choć wielbiciele tego poety dobrze wiedzą, że nie jest to piewca radości życia i dość trudno znaleźć u niego optymistyczne motywy. Jednakże pisanie wierszy prostych, łatwych w odczytaniu i wesołych nigdy nie było celem autora alicji.
W tym tomie kierunek interpretacji ustala tytuł: świat był mój to trawestacja frazy świat jest nasz i ważna tu jest właśnie zmiana z czasu teraźniejszego na przeszły, z liczby mnogiej na pojedynczą. Nie chodzi bowiem o chwilę triumfu pokolenia, ale o poczucie straty, nostalgię, zadumę nad sobą, rachunek własnego życia. Śmierć i rozstanie prowadzą do osamotnienia, zderzenie przeszłości i teraźniejszości wskazuje jasno, że dzisiaj już nie ma nic:
noc naszej pierwszej wigilii,
gdy mnie przytuliła, uderzył mnie blask
ze sterczących w oddali balkonów i sosen,
gdy należałem do kogoś,
kto mówi prawdę przez śnieg
i przez płomień
teraz popiół to ja, to moje
W metaforycznym przejściu od płomienia do popiołu zamyka się właściwie cała historia utraty i żałoby, którą opowiada ten tom.
Poezja Honeta jest trudna i hermetyczna. Nie ma w niej ciągu skojarzeń językowych, które śledzić łatwiej. Autor piątego królestwa w zapisie pokazuje swój tok skojarzeń wyobraźni, przechodzi od obrazu do obrazu, jak w wierszu trasy kolejowe, w których przechodzi od obrazu zamarzającej rzeki przez podkłady kolejowe, ogień, śnieg, narzędzia, mrok. Ten montaż elementów krajobrazu wprowadza zaś – niczym w filmie – kategorie z wyższego porządku: pustki, samotności, pragnienia (gdy ślepcom śni się ogień) i pogoni za nim, wiedzy (oko, które widziało:/świat się przed nim rozproszył), porażki, opuszczenia i zapomnienia. Ostatnia strofa z tego wiersza zamyka całość dosadnym obrazem:
i zostaliśmy z niepotrzebnymi
narzędziami w rękach, z głowami gasnącymi w purpurowym
mroku – tam, gdzie nikt się
nie zjawi, nikt nigdy nie zapyta
dlaczego, po co byliśmy
Ciągi skojarzeniowe Honeta znamy już z jego poprzednich książek, tutaj także wraca ten krajobraz postindustrialny z opuszczonymi torami, zamkniętymi fabrykami, wrakami samochodów, poskręcanymi rurami, betonem i spalarnią odpadów (jak na przykład w przejmującym, zamykającym tom wierszu gwóźdź). W ich tropieniu ważne jest zaś to, że Honet unika pierwszych skojarzeń, że − jak przystało na jednego z najważniejszych poetów jego pokolenia – unika łatwych i oczywistych rozwiązań. Honet nie podaje nam ręki, nie pomaga w interpretacji, bo nie zabiega o czytelnika, nie umizguje się do niego i nie mruga okiem. Ten rodzaj autorskiej obojętności nie ma w sobie jednak nic z pogardy. Tu chodzi raczej o skromność i o staroświeckie przekonanie, że rolą autora jest mówić, a rolą czytelnika czytać i rozumieć.
Skomplikowana fraza z poprzednich tomów tutaj ulega jednak uproszczeniu i wygładzeniu. Nie wiąże się to z ułatwieniem, a raczej z oczyszczeniem języka, z jego koncentracją, większym skupieniem. Honet wielokrotnie i na różne sposoby przepracowuje tu motyw żałoby po bliskich, ponownie uruchamia motyw rozstania i śmierci, ale na pierwszy plan wysuwa się wątek niezrealizowanych szans. Poeta rozwija horyzont możliwości, ale tylko po to, by zamknąć wszystkie drogi, by pokazać kompletną, przejmującą klęskę.
Dawniej krytyka wytykała Honetowi epatowanie brzydotą i okrucieństwo – w świat był mójpozostał postindustrialny krajobraz, mamy też w zamykającym wierszu scenę wbijania gwoździa w skroń:
karły i bliźnięta
drążyły w popielisku tunel kolejowy
i wyszarpnęły gwóźdź – wbiłem go
w twoją skroń, żeby cię przyzwyczaić
do nieśmiertelności, żaru
spalonej trawy
Okrucieństwo przedstawione jednak w tym tomie zmienia swój charakter – na plan pierwszy wysuwa się okrucieństwo losu, zło, jakiego doznaje człowiek w świecie, a nie to, które wyrządza bliźniemu.
Honet, poeta wybitny, daje nam jeden ze swoich najlepszych tomów.