J. M. Coetzee
Nadzieja
Przeł. Aga Zano,
Znak 2025
Tak jak w „Polaku” o Polaku było mało, tak w „Nadziei” mamy jej śladowe ilości. Coetzee nigdy nie był pisarzem słodkim, ja natomiast uwielbiam tę rosnącą ciągle gorycz, coraz wyrazistszą i coraz bardziej śmierdzącą nieskończoną beznadzieją.
„Polak” opowiadał o romansie u kresu życia, w jakiś sposób romansująca para była sobie równa – choć kompozytor Witold Walczykiewicz był starszy od Beatriz, to jednak płeć w jakiś sposób ustawiała ich wspólnie w cieniu życia (kobieta w okolicach 60-tki jest u niego jak mężczyzna po 70-tce – mówiąc brutalnie). Coetzee pokazywał wybór kobiety – zdradzanej przez męża, opuszczonej przez dzieci, w takim wieku, kiedy właściwie można już tylko zostać babcią i żyć radością z wnuków, życiem cudzym, na marginesie. Starość, ograniczony wybór, przymus zmierzenia się nie z jakimś przejściowym kryzysem intelektualnym, ale wygaszaniem własnego umysłu, odejściem geniuszu – to tematy, które rządzą opowiadaniami zebranymi w „Nadziei”. Większość tekstów podejmuje problem starości, ale o tym piszę gdzie indziej, więc tu wysunę sobie na plan pierwszy inne wątki – na pewno jest nim uwięzienie w rygorach życia klasy średniej, które w jakiś sposób obnażają brak relacji rodzinnych oraz pustkę egzystencjalną, taką fazę, w której jak XXX nic już nas ciekawego w życiu nie czeka.
Coetzee robi tu jeszcze jedną super istotną woltę: przesuwa problem katastrofy klimatycznej i jej intelektualnych uwikłań z najmłodszego do najstarszego czynnego jeszcze intelektualnie pokolenia. W swojej opowieści o cierpieniu zwierząt zwraca się przeciwko chrześcijańskiej i oświeceniowej myśli, zakładającej zwierzęcy brak duszy, i wybiera tych, którzy zakładają widzenie pełne: od Williama Blake’a po Marian Dawkins, brytyjską biolożkę.
Nawiązuje do „Elizabeth Costello” – wprowadza jej postać po raz kolejny na scenę, a także pokazuje ją u schyłku życia, kiedy funkcjonuje jako ekscentryczna staruszka, opowiadająca o tym, jak nie jest w stanie rozwinąć w tekście własnych pomysłów. Costello, co już wiemy, jest obrończynią praw zwierząt, intelektualistką wierzącą w równość istot – tutaj jednak zderzają się dwie jej wizje – starzejącej się babki, która nie chce się przenieść do dzieci i wnuków, za to upiera się przy opiece nad wszystkimi kotami z małej hiszpańskiej wioski oraz filozofki i pisarki, która świadomie przeżywa odpływ sprawności intelektualnej (co wykorzystuje Warlikowski w spektaklu „Elizabeth Costello”). Ma jeszcze na tyle przytomności umysłu, by kwestionować sądy i opinie otaczających ją osób, by powracać do idei, które kierowały jej myśleniem wcześniej. Jednocześnie jednak nie jest na tyle sprawna, by się przebić do dawnej ostrości sądów i sprawności pióra: „Tryby się we nie zacinają. Światła gasną. Mechanizm, na którym zawsze polegałam, teraz zawodzi. Nie musisz się niepokoić. Tak działa natura, w ten sposób mnie zawiadamia, że już czas wracać do domu. Oto kolejne doświadczenie, z którym Martin Heidegger nie był gotowy się zmierzyć w swoich rozmyślaniach: doświadczenie bycia martwym, nieobecnym w świecie. A to przecież całe odrębne doświadczenie”. Coetzee wchodzi tu w rodzaj wielokrotnej gry: w opowiadaniach tworzy pamiętnik Costello, który z racji starości oddaje ona synowi – a my czytamy zapiski ich obojga (wymyślonych przez autora opowiadań). John, syn, do zwierząt ma stosunek wyższościowy, ale boi się wysłać na śmierć zwierzęta ratowane przez matkę, trochę z szacunku do niej, a trochę w obawie przed pogorszeniem jej zdrowia, jakąś nagłą zapaścią.
Podobnie jak w innych tekstach Coetzeego nie ma tu wiary w możliwość spójnej narracji o świecie, są za to odpryski myśli, jakby w obliczu świata nie dało się już sformułować choćby jednego pełnego wykładu, nie mówiąc już o jakiejś narracji z większymi ambicjami. Coetzee spuszcza swoich bohaterów w głąb lęków: jego starzejąca się bohaterka zastanawia się, czy dobrze wychowała swoje dzieci, czy jej oddanie było wystarczające, inna panicznie boi się przejeżdżać koło opętańczo szczekającego psa – to pierwsze opowiadanie ma sens tylko wtedy, jeśli przyjmiemy za Coetzeem, że wszystkie postaci z tekstu funkcjonują na równych prawach.