Prowadzenie spotkania z kimś, kogo się dobrze zna, jest zawsze trudne. Bo trzeba uważać, żeby nie nawiązywać do wspólnych dyskusji, sporów, rozpoczętych wcześniej tematów. I unikać porozumiewawczych chichotów. Na szczęście ani Wojciech Szot, ani ja nie chichoczemy. A wspólne dyskusje mi się przydały, bo wiedziałam, że autor ma rozpracowaną całą teorię pisania reportażu i warto o to zapytać.
Jeśli będą Państwo mieli czas, polecam bardzo to spotkanie, bo Szot wypracowuje tutaj nową jakość – całość projektu to książka i spotkanie z autorem. Sam tekst nie wystarcza, bo autor bardzo się pilnuje, żeby nie dopuszczać do tekstu swoich komentarzy, uwag osobistych, jakichkolwiek uwspółcześniających, aktualizujących mrugnięć okiem. Nie ma w książce żadnych odniesień do współczesności, analogii, nie ma uwag warsztatowych, ani jednego zdania o tym, jak to Szot idzie przez hol biblioteki w poszukiwaniu dokumentów (autotematyczna plaga współczesnego reportażu).
Zaczęliśmy od rozmowy o symbolach pamięci XX-lecia międzywojennego. Bo oto do historii przeszła Gorgonowa, podejrzewana i skazana za morderstwo, a nie Sadowska – lekarka, działaczka społeczna i lesbijka. A potem było już tylko ostrzej.