Eksperyment przychodzi z prowincji

W nowej książce Bawołka nie ma znaczenia opozycja między miastem a prowincją, jawą i snem, normą i zaburzeniem. Liczy się język, którym można połączyć te przestrzenie oraz świadomość ogarniająca różne porządki.  

Waldemar Bawołek, La petite mort, Nisza 2018

Waldemar Bawołek centrum swojego świata (tego biograficznego i tego literackiego) umieszcza w Ciężkowicach – małej miejscowości w Małopolsce, która w tekście pojawia się wielokrotnie, ale w gruncie rzeczy nie ma żadnego znaczenia. Świat Bawołka nie ma bowiem wymiaru realistycznego i nie buduje napięcia na osi centrum – prowincja, Polska A i Polska B, duże miasto – małe miasteczko. To w ogóle autor, któremu opozycje są chyba obce, bo pętałyby tylko, narzucały niepotrzebne więzy na żywioł wyobraźni i niedopowiedzenia – a to jest właśnie naturalne środowisko Bawołka.

Składające się na tom opowiadania zostały wcześniej już opublikowane w czasopismach – głównie „Kresach”, „Twórczości” i „Fa-arcie” pod koniec lat 90. i na początku 2000. Bawołek porusza się jednak po obszarach tak kompletnie innego języka i budowania świata przedstawionego, że nie mamy poczucia przeterminowania. Przeciwnie – jego teksty mają bardzo długą datę przydatności do spożycia. Zastanawiam się trochę, na wyrost oczywiście, na ile Bawołek powtarza literacki los Brunona Schulza? Także autor prowincjonalny, z ambicjami literackimi, ale bez ambicji w życiu literackim: czy ma szansę na rozgłos? Albo dzisiaj uwagę krytyków? Na temat La petite mort ukazała się jedna notka – Michała Nogasia w kwartalniku „Książki. Magazyn do czytania” i jedna recenzja na blogu Melancholia codzienności. Coś jest nie tak, zwłaszcza że książki Niszy, małego wydawnictwa, spotykają się raczej z ciepłym odbiorem krytyki i często są komentowane. Chodzi chyba zatem o to, co jest istotą Bawołkowego pisania: skłonność do eksperymentu, odrywanie się od realistycznej fabuły – to one sprawiają, że jednocześnie przedłuża się życie tej prozy, ale i mniej otwarta na czytelnika się ona staje, wymaga większego wysiłku. Jego opowiadania nie dają także satysfakcji z właściwego odkodowania umieszczonych tu symboli, dzieje się tak jednak dlatego, że Bawołek nie gra z czytelnikiem w pozorowaną grę, nie umieszcza w tekście wyraźnych zagadek, które mają 2-3 konkretne rozwiązania. La petite mort to nie gra planszowa, ani nie zbiór permutacji aluzji literackich. To jest proza poważna jak atak serca, w której gra toczy się o najwyższą stawkę, czyli literacki popis, przekuwanie wyobraźni w zdanie, budowanie wizji zamkniętej na czytelnika.

Bawołek debiutował w 1996 roku opowiadaniami Delectatio morosa, później ukazało się kolejnych 5 książek, La petite mort jest szóstym jego tytułem. Nie ma jednak statusu gwiazdy, choć pisali o nim najlepsi krytycy (Uniłowski, Nowacki – już w latach 90.), a blurby dają mu dzisiaj Masłowska i Jarniewicz.

Trudno jednak określić, jaki rodzaj eksperymentu się u niego pojawia, łatwiej pisać, czym te opowiadania nie są. Spróbujmy jednak – Déjà vécu zaczyna się jak Wesele Smarzowskiego, ze sceną ślubu kościelnego i krzyżującymi się myślami kolejnych postaci, plączącymi się monologami wewnętrznymi panny młodej i pana młodego, którzy niewiele mają wspólnego z rozkosznymi nowożeńcami. Później klimat się jednak zmienia, transformuje, akcja przenosi się na salę sądową i jesteśmy świadkami procesu przeciwko rodzicom, którzy porzucili dziecko. Zamknięcie wprowadza jeszcze inne wątki, uruchamia mit grecki, najpierw wypadek samochodowy przypomina doznanie orgazmu – stąd gra tytułu całego zbioru: la petite mort oznacza dosłownie małą śmierć, ale Francuzi mówią tak przecież na duże O. Eros i Thanatos łączą się w jedno, a potem chłopak porzucony przez niezdolnych do wychowania, nieodpowiedzialnych rodziców trafia do kobiety, którą nazywa Jokastą: „Pomyślał, że najlepiej by zrobił, gdyby ją uśmiercił. Ale zabić ją to tyle, co się z nią kochać. Więc nie chcąc igrać z ogniem, pozwolił przygotować herbatę”.

La bella provinzia operuje parą męskich bohaterów, przechodzących od etapu dorastania do dorosłości. Po raz pierwszy ukazało się to opowiadanie w „Kresach” w 1999 roku. Czytane dzisiaj, wydaje mi się ono pełną napięcia historią o przeżywaniu własnej seksualności, badaniu, na ile odbiega ona od heteronormatywności, zderzaniu się ze środowiskiem i jego zasadami, ale także przeżywaniu przemocy seksualnej. Bawołek uruchamia tu serię przejść (owych struktur niemożliwych), między jawą, w której pojawiają się dwaj chłopcy, a ich snami, w których nawiązują relacje seksualne z bliskim kobietami ze swojej rodziny, na oczach matki i innych osób. Bawołkowi nie chodzi tu wcale (znów tryb negatywny) o zaangażowanie społeczne literatury, za bardzo to opowiadanie jest mętne, niejasne, pokomplikowane. Ważniejsze jest dochodzenie do prawdy własnej, prywatnej wiedzy o sobie samym.  W Rites de passage pojawia się opis przemocy domowej, ale widziany z perspektywy sprawcy – przemoc wybucha nagle, jest nagła, zaskakująca dla wszystkich, niszcząca. I znów nie chodzi autorowi o zabranie głosu w gorącej dzisiaj dyskusji społecznej, bo tekst ukazał się w latach 90., nie ma on też charakteru publicystycznego. To jest raczej opis rytuału przejścia, który dokonuje się w łonie całej rodziny, dla każdego z jej członków oznacza co innego, zwłaszcza wtedy, gdy synowie muszą bronić matki przed ojcem. To egzystencjalistyczne opowiadanie opracowuje w gruncie rzeczy antyczny motyw unde malum, ale kończy się, jak wiele opowieści o prowincji, pozorny spokój życia w małym światku ukrywa koszmary:

– Jak pan myśli, my doczekamy?

– czego?… końca historii?… końca myślenia? Jeśli chaos jest silniejszy od porządku?…

– Tu w Ciężkowicach tego nie widać. Ludzie żyją ciągle w zasięgu dzwonów. A jak panu się wydaje, kto posiada ciągle prawdziwą władzę?

Krzysztof Uniłowski w 1996 recenzował debiutanckie opowiadania Bawołka i przyznawał się do lektury „zaledwie trzykrotnej” – czy dzisiaj możliwa jest taka uwaga krytyczna? Pozostawiam to pytanie otwarte (choć mam cyniczną odpowiedź własną), podkradam jednak Uniłowskiemu spostrzeżenie ważne nie tylko w debiutanckim tomie, ale i w La petite mort: cechą konstytutywną opowiadań Bawołka są struktury niemożliwe. „Są  to  zarazem  struktury  literackie,  jak  i logiczne,  a „niemożliwe”,  bo  podwojone,  zapętlone  (supeł!)  i jednocześnie  wykraczające  poza  swoje  ramy  (eks-centryczne).  Ruchowi  dośrodkowemu  (skupienie)  zawsze  towarzyszy  tutaj  ruch  przeciwstawny  – odśrodkowy  (rozszczepienie)”.

Rację ma też Uniłowski, że w poetyce Bawołka nie chodzi ani o strumień świadomości, ani o oniryzm (odpadają zatem dwie wygodne szufladki). Właśnie ta proza trudna, udająca tylko przystępność stawia opór krytyce, co powoduje, że o Bawołku pisze się rzadko, za to wyłącznie pozytywnie.

Zdjęcie: Nigel Tadyanehondo on Unsplash

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *