Dzieci wyjęte z bajki

Katarzyna Gacek, Supercepcja (4 tomy)

Wydawnictwo Znak Emotikon

O tym, że nie lubię „Magicznego drzewa” pisałam już kilka razy. Nie chodzi mi nawet o styl Maleszki (prostacki), ale głównie o budowanie złych wartości i dawanie złych wzorów, bo autorowi tak łatwiej, bardziej na rękę: dzieci kradną jedzenie, ponieważ akcja musi posuwać się tak szybko na przód, że właściwie nie ma jak go zdobyć inaczej. Porwania i pościgi, nagłe pojedynki następują ciągle po sobie, więc nie ma czasu uporać się z takim drobnym problemem jak rodzice owych dzieci. Maleszka ucieka zatem w konwencjonalne rozwiązania: wyjazd na wycieczkę szkolną itp., żeby tylko jednym cięciem odseparować bohaterów głównych od ich nudnych, przyziemnych, ciągle się o nich lękających starych. A tego, że literatura przedstawia rodziców jako zbędnych nudziarzy, zawalidrogi blokujące dostęp do przygody i to z tak błahego powodu jak kłopot fabularny, jakoś wybaczyć nie umiem i nie zamierzam.

Inna seria przeznaczona dla dziecięcego czytelnika (i nawet wydana w tej samej oficynie), autorstwa Katarzyny Gacek, unika tych pułapek. Co więcej, komplikuje akcję, wprowadzając do powieści postaci rodziców. Bohaterami jest tutaj grupa 11-latków z Warszawy, obdarzona niezwykłymi predyspozycjami i wplątująca się w coraz to nowsze przygody. Największą zaletą (z perspektywy rodzica) jest właśnie to rozmycie – przedstawienie różnych nadwrażliwości nie jako niepełnosprawności, ale właśnie jako supermocy. Wrodzone cechy sprawiają, że dzieci najpierw muszą się przystosować do otoczenia, znoszą z trudem drobne życiowe sytuacje, odstają od normy, są traktowane jako dziwadła. Jednak wraz z rozwojem akcji nabierają one znaczenia, wagi, w końcu nie tylko ratują im życie, ale też pozwalają pokonać groźnych dorosłych przeciwników. I nie chodzi tutaj o wybuch w laboratorium, jak w przypadku Petera Parkera-Spidermana, ale o dużo bardziej przyziemne, trudne do ukrycia zmiany w fizjologii dziecięcej, często narażające dzieci na śmieszność.

Gacek zdaje sobie sprawę, jakie są pułapki pisania dla dzieci, jakie z reguły panują konwencje (na przykład wspomniana wyżej konieczność odseparowania bohatera dziecięcego od dorosłego), co się upraszcza, żeby dzieci nie zniechęcić (kasuje się system polityczno-społeczny), a co dynamizuje, żeby je przyciągnąć (przyyyygoda, panie, mnóstwo przygód, plus żarty okołosedesowe). I robi większość z tych rzeczy na odwrót.

Na bohaterów wybiera sobie dzieci pochodzące z dość dobrze sytuowany rodzin, ale nie wolne od trosk, jakie wiążą się z taką przynależnością. Zamożna Klara marzy o tym, by ojciec spędzał z nią więcej czasu, bo jej nie lekceważył (poza wypowiedzeniem pozostaje uczucie widoczne dla czytelnika dorosłego: Klara ojca po prostu drażni i nudzi), matka zaś stara się córce zrekompensować nieobecność ojca i unosi się nad nią ciągle w charakterze helikoptera. O ile przyjaciel i wspólnik dziewczynki, Tymek, porusza się już metrem, o tyle Klara wszędzie jest dowożona, odbierana, a matka ciągle zagląda jej w oczy i stara się odgadnąć życzenia. Julka, uwielbiająca jazdę konną, może poruszać się po okolicy sama, ale ma zabierać telefon i odbierać, gdy dzwoni mama. Wiadomo, że telefon gubi, albo go nie zabiera – co powoduje kolejne perypetie. Ta komplikacja, której u Maleszki nie ma, sprawia, że dzieci muszą wykonać określone zadania, odbyć tajne schadzki w konkretnym czasie, dynamizuje zatem akcję, podkręca tempo i stopień trudności. Rodzice są tutaj czasem parawanem, czasem przeciwnikiem, ale są obecni i relacja z nimi stanowi ważną część życia bohaterów.

Cały cykl „Supercepcji” pracuje też na największym polskim stereotypie – o nieważności dzieci. Chwała Gacek za to, że problemu nie unika, a raczej próbuje go ograć w konwencji przygodowo-fantastycznej. Bo dzieci się tu nie słucha, nie wierzy się im, zamyka, zagłusza. Mają zniknąć – cała Polska na jednym obrazku, można by powiedzieć. Taki jest właśnie punkt wyjścia, bo dzieci, spychane, ignorowane przez dorosłych, muszą odkryć prawdę na własną rękę, udowodnić, że mają rację. Pod tym względem trudno o bardziej realistyczną fabułę. I nie chodzi tutaj o tradycyjne przekonanie, że dzieci i ryby głosu nie mają, bo Gacek bije też w najnowsze stereotypy – gdy w jednym z kolejnych tomów nad brzegiem rzeki zostaje odnalezione ubranie Tymka, wszyscy dorośli zakładają, że chłopak popełnił samobójstwo, przecież ciągle się trąbi o tym, jak nastolatki nie radzą sobie ze światem. Tylko dzieci wiedzą, że prawda jest całkiem inna (bo Tymek nigdy by nie złożył ubrania w kostkę ;), że trzeba chłopca szukać, a nie odprawiać po nim żałobę…

Literatura dziecięca tym bardziej się podoba, im bardziej jest zakręcona i eskapistyczna, im dalej odciąga małych czytelników od rzeczywistości. Gacek oczywiście też ucieka, ale jednak nie udaje, że żyje w Shire. W pierwszym tomie okazuje się, że rodzice Juli mogą stracić pensjonat, który prowadzą, wraz z całą ziemią i stajniami, bo ktoś chce wykupić grunt, bo jego wartość zaraz się podniesie ze względu na budowę drogi szybkiego ruchu. Chodzi zatem o przekupstwo, wymuszenie, łapówki – Gacek montuje trochę fabułę à la prokurator Szacki dla młodszych nastolatków. Historia w tym tomie nie jest oczywiście oparta na biurokratycznej inercji, to nie jest Expres Reporterów, ale uderza w środek różnych kapitalistycznych nadużyć w taki sposób, by dzieci nie tylko czytały z wypiekami, ale też po to, by uczyć je sceptycyzmu do tego najlepszego z systemów politycznych. W innym tomie zaś, gdy zawiązanie akcji wydaje się dość błahe, bo starszemu panu zaginął piesek, okazuje się później, że przeciwnikami dzieci stają się ludzie prowadzący nielegalną hodowlę zwierząt.

I jeszcze słowo do rodziców ostrożnych (sama do nich nie należę, ale różne lęki traktuję z szacunkiem): sięgnijcie po Gacek, jeśli sądzicie, że wasze potomstwo wyrosło ze „Skarpetek” Justyny Bednarek, ale macie wrażenie, że nie dorosło jeszcze do „Harry’ego Pottera” albo „Władcy Pierścieni”, Flanagana czy Riordana. Jest tu akcja, pościgi, porwania, konfrontacje, pułapki i suspens, ale fabuła operuje jednak bardziej złagodzonym obrazem świata i żaden porządny Smeagol nie zamienia się w Goluma.  

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *