- Ani jednej książki, której nota zaczyna się zdaniem: wzruszająca historia autorki bestselleru… – bo te książkopodobne produkty wzruszają mnie mało.
- Ani jednej książki wydanej dlatego, że właśnie na ekrany kin wchodzi film na jej podstawie, choć są na nie zapisy w bibliotekach, albo właśnie z tego powodu.
- Portretu młodej Wenecjanki Jerzego Pilcha – bo nie mam ochoty na kolejny tekst o staruszku śliniącym się nad młodą panienką. Zuza albo czas oddalenia to było aż nadto.
- Araf Elif Shafak – bo nie lubię złej literatury, która naśladuje XIX-wieczny realizm, a jest zwykłym czytadłem.
- Żadnej biografii amerykańskich naukowców, gwiazd filmowych, producentów samochodów, wina, właścicielek firm kosmetycznych i wielu innych opowieści o prawdziwym życiu napisanych topornym językiem.
- Ani jednego kryminału (no, chyba że wyjdzie nowy Chmielarz)
- Żadnej książki, której tytuł zaczyna się od „kobiet” lub „dziewczyn”: Kobiety dyktatorów, Dziewczyny z powstania, Dziewczyny z Syberii, Dziewczyny z Solidarności, Dziewczyny wyklęte (dość monotonne to wyliczenie) – choć na ich podstawie można byłoby napisać fantastyczne, ostre teksty.
- I niczego, co jest „fit”, „hygge” czy ma w tytule „szczęście”, bo wiadomo, że chodzi o to, żeby ich wydawca osiągnął szczęście.
- Eksplozji Janusza L. Wiśniewskiego – tego chyba nawet nie trzeba uzasadniać, choć zastanawiam się, dlaczego współpracować z nim zgodziło się 8 innych autorów.
- Żadnej książki, której historia powstania rozpoczyna się od wpisu na Instagramie lub Facebooku. Bo powinno być odwrotnie.
Oczyszczam pole.