Ciemność kontynentu

Andrzej Stasiuk, Wschód
Czarne 2014
Stasiuk czyli mężczyzna u progu starości: wiek męski, wiek klęski można by napisać. Do zasadniczych tematów Stasiuka dołącza w jego nowej książce kolejny – rozliczanie z samym sobą, autoanaliza i podróż do własnego wnętrza, dla której przemierzany krajobraz staje się jedynie tłem. Nostalgiczne wspomnienie własnego dzieciństwa i wakacji pod wschodnią granicą, odkrywanie własnej drogi (zawsze bardziej na Wschód niż na Zachód), odsłanianie pokładów własnej świadomości, poszukiwanie momentów, w których zaczyna się wierzyć w mity i wskazywanie chwil, gdy mity te upadają, podążanie po przebytych już w młodości drogach – takie tematy rozwija na kolejnych stronach Wschodu. Autor odbywa bowiem nie tylko podróż przez azjatyckie stepy, ale też i w głąb własnej pamięci. Konfrontuje świadomość dziecka z prawdą historyczną, nostalgiczne wspomnienie ze swoją dzisiejszą wiedzą o świecie. I nie chodzi tu o jedynie o słodycz wiejskiego dzieciństwa zderzoną z beznadzieją pegeerów, ale przede wszystkim o milczenie, jakie towarzyszyło zagładzie Żydów, obojętność wobec Holocaustu. W położonej w pobliżu Bełżca wsi, w której urodził się Stasiuk, nikt nie mówił o Zagładzie, cała wieś za to po 1945 roku gwałtownie się rozbudowała:

Dach z blachy, chlew z cegły i jeszcze pochowane na zaś. Tak byśmy rozmawiali, złoto nocą świeciłoby z ziemi. Może byśmy nawet przyszli szarą godziną pokopać nieśmiało tu czy tam.

To rozliczenie właśnie, wyobrażenie wyborów, przed jakimi stawali ludzie mieszkający w pobliżu obozowych zgliszcz to jeden z najmocniejszych momentów tego eseju.

Stasiuk powraca do swoich wspomnień z dzieciństwa i jednocześnie opowiada o podróżowaniu na Wschód (szeroko pojmowany, od Lublina do Chin), a te dwa pozornie osobne wątki łączą się w wyobrażeniu Wschodu mitycznego, poszukiwaniu korzeni naszych uprzedzeń. W ramach tych dwóch wątków udaje mu się w jakiś przeciwny, poetycki sposób skatalogować nasze zasadnicze wyobrażenia na temat Wschodu. Polskie wspomnienia z wyzwolenia z 1945 roku, postaci Kałmuków pożądających zegarków mieszają się tu z pamięcią życia „za komuny”, pegeerów, stopniowej elektryfikacji i pustych półek sklepowych. Stasiuk nie ogranicza się jednak do opisywania komunizmu jako prawdziwej emanacji Wschodu. To pierwsze, dość oczywiste skojarzenie służy mu do pokazania pustki, która stanowi prawdziwą treść tego obszaru. Bo Wschód to właśnie ciemność kontynentu, pustka, anihilacja, rozpad materii, umykanie formy. I właśnie w tej metafizycznej perspektywie splatają się w jednym porządku kolejne, pozornie oderwane obrazy: wizyty w obozie w Bełżcu, samotnej stanicy na granicy rosyjsko-chińskiej, mongolskich stepów. Stasiuk pragnie bowiem przedstawić właśnie tę ciemność kontynentu, przestrzeń, w której można pozwolić sobie na wszystko, bo pustka wyzwala skrajne szaleństwo, ale i unieważnia czyny, ukrywa każdy grzech:

I mogłem się tam urodzić, by potem pielęgnować naiwną wschodnią nostalgię, zanim pojąłem, że Wschód to też grób. Że im dalej w tamtą stronę, tym mniejsze jest nasze znaczenie, tym łatwiej się nas pozbyć i zamienić w proch albo lód.

W ten sposób właśnie Stasiuk ustawia się w pozycji poety z  wiersza Miłosza: nie jest świadkiem zdarzeń, ale staje się tym, który poniesie dalej pamięć, który przywraca właściwą treść do nostalgicznie zafałszowanej przeszłości:

Wyobrażam sobie to wszystko. W krainie dzieciństwa, w krainie niewinności. Na wschodzie, na prawo od Wisły. W przedpieklu. Na wysypisku człowieczych resztek. W ciemności kontynentu. Nie można się wydostać z tych ziem jak przekładaniec z mięsa, krwi, kości. Nasiąkniętych DNA. Można sobie wyobrazić biotechnologiczne wskrzeszenie. Jak wstają. Polacy, Ukraińcy, Żydzi, Białorusini wstają, Rosjanie, Kałmucy, Turkmeni wstają. Miliony. Zastrzelonych, zasypanych, spalonych, zarżniętych, uduszonych, utopionych, zamarzniętych, zagłodzonych.

Bohaterami tej prozy Stasiuka stają się wszyscy wyklęci, usunięci poza nawias – tym razem nie chodzi jednak o prowincję i jej zabiedzonych mieszkańców, ale o tych wszystkich, którzy nigdy nie będą pasowali do paradygmatu kultury Zachodu, a więc znajdują się poza narracją: wędrowne plemiona, mieszkańcy jurt w Tadżykistanie, hodowcy wielbłądów − przesiedlani do miast duszą się w nich i zapijają na śmierć. Nie chodzi jednak o to, by ich obserwować, czy współczuć, ale by w tej podróży odkryć jakiś osobisty sens. Tak jakby nagość Wschodu ułatwiała dotknięcie tej warstwy życia, do której Zachód przez kształt swojej kultury nie ma żadnego dostępu.

Czułem, jak chłód przenika przez ściany. Kiedy zostało postanowione, że tu przyjadę? Nigdy przecież nie podjąłem takiej decyzji, a jednak leżałem teraz w ciemności i chłodzie Wschodu. Rok po roku, kraj po kraju. Coraz starszy. W oczekiwaniu, że objawi się coś w rodzaju sensu.

Wschód jest więc nie tylko zapisem podróży przez kontynent, ale i relacją z poszukiwania siebie – mam wrażenie, że mocną, bardziej naglącą niż w ostatnich książkach. Stasiuk pisze tu swoje Liryki lozańskie. Wraca do swojej wielkiej formy, odnajduje długi oddech, rytm opowieści, który znamy z jego dawniejszych tekstów.  

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *