Brudni, spoceni i źle ubrani

Wojciech Engelking, (niepotrzebne skreślić)
Świat Książki 2014
Brudni, spoceni i źle ubrani − tacy właśnie są bohaterowie debiutanckiej powieści Engelkinga. Nie jest to jednak opowieść o proletariacie, ale o klasie średniej, której ostrą krytykę rysuje autor. Wszyscy żyją w Warszawie, marzą o wielkich pieniądzach, szybkich karierach, modnych ciuchach. Jakość życia, poziom szczęścia przekładają się tu płynnie na wysokość pensji, tempo awansu, egzotyczne wakacje i wielkość mieszkania w strzeżonym apartamentowcu. Engelking szydzi jednak z tych pragnień, kompromituje swoich bohaterów, każąc im żyć od pożyczki do pożyczki, kraść i kombinować.

Wiktor, młody absolwent prawa, dostaje pracę najpierw w McDonaldzie, potem w firmie windykacyjnej. Pierwsze mieszkanie kupuje po zlicytowaniu bezrobotnej pary, na utrzymanie narzeczonej pogrążonej w śpiączce zdobywa pieniądze, organizując akcję na Facebooku. Opiekunką narzeczonej zostaje Weronika – córka sprzątaczki, przez lata pogardzająca i pomiatająca matką, przekonana, że to bieda matki stoi na drodze jej szczęściu. Praca ma właściwie dla niej charakter rozrywki, bo dziewczyna spędza czas, trwoniąc pożyczkę, którą otrzymała w parabanku. Od dzieciństwa marzyła o bogactwie, o modnych strojach, zazdrości w oczach innych. Teraz więc biega po sklepach, histerycznie kupując wszystko od najdroższych swetrów po kadzidełka w Zara Home.  

Engelking organizuje intrygę swojej powieści wokół windykacyjnego śledztwa − najpierw to Wiktor prześladuje dłużników, szuka Weroniki, na którą „zlecenie” dostał od firmy, przepytuje jej dawnych szkolnych kolegów, później sam się takim dłużnikiem staje. Cała fabuła krąży zatem wobec majątku, kredytu, długu, spłat – pieniędzy, których się pragnie i nie ma, wokół marzeń o etatowej pracy, wysokiej pensji i menadżerskich stanowiskach. Nie jest to jednak nowa powieść realistyczna, nie znajdziemy w niej błyskotliwej i głębokiej diagnozy społecznej. Engelking nie jest młodym Bolesławem Prusem, nie jest też Aleksandrem Świętochowskim, który słynny manifest My i wy napisał, mając 22 lata (czyli dokładnie w wieku Wojciecha Engelkinga). Jego spostrzeżenia na temat autodestrukcyjności społeczeństwa, marzeń o bogactwie, pogardzie wobec biedy nie wykraczają bowiem poza wiedzę, którą zdobywamy w czasie lektury tygodników opinii. To, co jednak wypada na dwóch stronach autorowi artykułu, nie bardzo wypada już pisarzowi, zwłaszcza takiemu, który – jak sam Engelking przyznaje w wywiadzie − ma ambicje przebicia Witkowskiego, Masłowskiej i Pilcha.

Świętochowski nie korzystał z Facebooka, który dla Engelkinga staje się głównym punktem odniesienia, drugą, ważniejszą rzeczywistością.  Wydaje się, że właśnie te rozwlekłe analizy aktualizacji profili na Facebooku, kurczowe przywieranie do scenek warszawskich obniżają poziom powieści. Engelking szydzi z hipsterów bywających w kawiarni Charlotte, pisujących do „Krytyki Politycznej” i noszących okulary Ray Ban. Czy jednak (niepotrzebne skreślić) czytane za pięć lat dalej będzie ostre? Obawiam się, że bez przypisu powieść okaże  się zupełnie niezrozumiała. I dzisiaj wymaga ona wielu pokładów cierpliwości, ileż można czytać o Facebooku! 

Ponieważ impet skierowany jest tu przeciwko konsumpcyjnemu stylowi życia, Engelking mnoży obrazy karykaturyzujące właśnie to zjawisko. Tworzy zatem przerysowanych, odpychających bohaterów obsesyjnie układających w głowie listy zakupów, którzy mają nam uświadomić, że pragnienie posiadania jest złe i nietwórcze, że w pogoni za majątkiem gubimy siebie. Wszystko to oczywiście bardzo słuszne obserwacje, ale przedstawione już wcześniej, gdy przed dekadą kolejni autorzy publikowali powieści antykonsumpcyjne. Poza jednak tym głównym wątkiem w powieści mającej ambicje satyry i antyutopii niewiele się dzieje, za to wiele innych zjawisk autor krytykuje wprost, w odnarracyjnych tyradach. Krytykuje polski Kościół, polską bankowość, polskie prawo, polski system wsparcia społecznego, polski rynek. I znów powiela to, co znamy już z Masłowskiej, Shutego, Czerwińskiego, Witkowskiego, czy Chutnik. Krytyka ta nie jest ani oryginalna w formie (bo wątki antyutopijne giną tu w około facebookowych passusach), ani w treści, bo autor powtarza dość toporne wnioski o utożsamieniu szczęścia i majątku, szydząc jednocześnie ze swoich postaci, dobranych tak, by potwierdzały jego kolejne obserwacje, używa prostych, znanych z mediów stereotypów: ambitnej panny z prowincji, rozpuszczonej córki z zamożnego domu, syna-nieudacznika wychowanego przez „radzącego sobie” ojca, szczerej i uczciwej sprzątaczki, chytrej i bezdusznej lekarki, leniwego doktoranta-hipstera.    
Zatem dokładnie wbrew temu, co pisze Piotr Bratkowski, wychwalający (niepotrzebne skreślić) na łamach „Newsweeka” – książka Engelkinga jest jedynie zbeletryzowaną publicystyką polityczną.

Dłuższa wersja tego tekstu ukazała się w miesięczniku „Nowe Książki”. 

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *