Jan Jakub Kolski, Egzamin z oddychania
Wielka Litera 2012
„Miłość i ból, prawda i zmyślenie” – reklamuje książkę Kolskiego wydawnictwo Wielka Litera. Obawiam się jednak, że ból dotyczy tu przede wszystkim czytelnika, który musi zmierzyć się z bardzo słabym tekstem, nieudolnie opowiadającym o miłości i zmyśleniu.
Kolski w Egzaminie z oddychania zupełnie minął się ze swoimi intencjami. Chciał napisać powieść szczerą, brutalnie obnażającą prawdę o człowieku, przełamującą tabu. Tymczasem opublikował rzecz skandalizującą, łzawą i niesmaczną, budzącą emocje przede wszystkim tabloidów (o Egzaminie… i jego autorze można przeczytać na portalach plotkarskich).
Powieść ta stanowi zapis jego zmagań z sobą samym, jest też relacją z męskiego wchodzenia w smugę cienia, o gigantycznych życiowych zmianach. Bohater, Sandow, to alter ego autora – znany reżyser w średnim wieku, skłócony z sobą, ciągle poszukujący. W jego nieuporządkowane życie wkracza młoda kobieta, której on nie chce kochać, ale pomimo ciągłych prób, nie potrafi jej opuścić. Kolski opowiada historię ich związku w różnych przeskokach czasowych, przemieszcza się swobodnie przez kolejne retrospekcje. Związek Sandowa i Muszelki stanowi tutaj pewną oś, wokół której wiążą się kolejne wątki i historie innych osób, ich romans otwiera pole dla opowieści sensacyjno-kryminalnej o zemście na mężczyznach, którzy zepsuli i skrzywdzili młodą dziewczynę, dla powiastki filozoficznej o poszukiwaniu kości nastoletniej Żydówki, która zginęła w czasie wojny, wreszcie dla powieści psychologicznej, o dawaniu sobie samemu szansy na szczęście. Te wszystkie historie są jednak napisane źle, przegadane, epatujące przemocą i seksem, służą tylko skandalizowaniu, oburzaniu filistrów, którymi – w pojęciu Kolskiego – jesteśmy my wszyscy. Większość dialogów ma zupełnie sztuczny charakter, w tle głosów bohaterów słychać raczej szelest papieru, choć autor chce nas przekonać, że to, co napisał, to samo życie.
Wszystko jednak skupia się na Sandowie, na jego uczuciach i tęsknotach, na jego oczekiwaniach i kompleksach. Muszelka ważna jest tu o tyle, o ile z nim współgra:
Rozumiem, dlaczego pojawiają się w twojej głowie adresy grobów, rozumiem, na jaki drut kolczasty jest nawleczone twoje serce, rozumiem, dlaczego tęsknisz za matką, ojcem, córką i byłą żoną. Ale nie potrafię zrozumieć, czego ty szukasz w tych dziwnych zagranicach (…). Więc czego ty ostatecznie tak szukasz i szukasz?
Postać Muszelki wprowadza do powieści dwa rodzaje ciemności – erotyczną fascynację i autodestrukcję, która w wypadku Sandowa owocuje także pragnieniem ukarania tych, którzy ją skrzywdzili:
Teraz już wie, że zabije. Że jest gotów. Do tej pory tylko pisał scenariusze; dla Tatuatora, Nauczyciela Tańca, Fotografera. Wymyślał epizody, mocował je w strukturze, ustawiał (…). Teraz zaczyna rozumieć, że to nie film (…). Więc nie wystarczy zgładzić ich za pomocą liter i zdań. Trzeba… zabić naprawdę.
To rozmowy z nią stają się też okazją do filozoficznych i metafizycznych rozważań, które zabijają wprost tę książkę, czynią ją bełkotliwą i przegadaną. Wszystkie lęki, tajemnice i zawiłości egzystencjalne zostają tu wywleczone, opisane językiem kalekim, zarazem egzaltowanym i infantylnym:
Nie zrozumiałeś, że w tym życiu dwojga jest dwoje przegranych. Smutek naprzeciwko smutku. Jedno ucieka na koniec świata, drugie nigdzie nie ucieka. Kamienieje. Nikt jeszcze nie wymyślił takiego termometru, żeby zmierzyć czyj smutek smutniejszy. – Twój smutniejszy. – Nie, nie mój. Twój. I czarna dziura najdziurniejsza.
Jedyna historia, która broni się w tej powieści, to fragment poświęcony śmierci matki Sandowa, zbiegający się dramatycznie w jego biografii z oczekiwaniem na narodziny własnego dziecka. Ta symetria właśnie budzi w nim poczucie winy, obok przygotowania na żałobę odbywa on bowiem przygotowanie do porodu, obserwuje kolejne stadia odchodzenia matki i rozwoju płodowego Muszelczątka. Kolski nie tylko chwyta tutaj tragizm własnej sytuacji, ale też potrafi niezwykle plastycznie oddać cierpienie osoby towarzyszącej umierającemu, jej lęki, niemożność prawdziwego porozumienia w obliczu starości, słabości ciała, strachu przed odejściem, samotności. Sandow chce pomóc matce, oswoić dla niej śmierć, choć sam rozpaczliwie lęka się tego odejścia:
Nie bój się. Idź tam. Tylko… błagam… nie bój się. I nie zatrzymuj. I nie oglądaj za siebie. Oni już… tam na ciebie czekają… (…) Tak po prostu jest, mamusiu… Więc idź, idź… kochana… Nic ci nie grozi… to jest nagroda za twoje cierpienie i za dobroć.
Kolski wykorzystuje w tej książce pewien romantyczny mit – który z perspektywy krytyków literatury okazuje się niezwykle dla literatury szkodliwy – mit pisania sobą, pokazywania światu najbardziej trzewiowych elementów własnej biografii i samego siebie. Taki rodzaj ekshibicjonizmu nie wnosi do literatury nic, ma za to podłoże psychologiczne, powinien być jednak uskuteczniany w ramach psychoterapii, a nie na kartach książki. Polscy reżyserzy – jak Żuławski w Nocniku i Kolski w Egzaminie z oddychania – zdają się o tym zapominać.
Tytułowy egzamin z oddychania jest tu metaforą pozwolenia na życie, ma stanowić rodzaj powodu, dla którego życie nabiera sensu i staje się wartościowe. Sandow pomaga starej matce oddychać, dzięki szpitalnym urządzeniom podtrzymuje ją dłużej przy życiu. Z kolei pierwszy oddech jego córki jest jego usprawiedliwieniem i rozgrzeszeniem, nadaje jego życiu znaczenie i kierunek. Wszystko to są powody ważne dla autora, jednak sposób, w jaki Kolski kreuje tu swoją opowieść, sprawia, że dla czytelnika będzie to raczej egzamin z cierpliwości.