Alternatywa dla skandynawskiego kryminału

Jean-Luc Bannalec, Śmierć w Pont-Aven
Czarne 2014
Gdy zaczyna nas męczyć kryminał skandynawski, warto sięgnąć po tę bretońsko-francuską powieść (choć sam autor jest Niemcem). Bannalec wymyślił bowiem bohatera, którego za niesubordynację usunięto z pracy w policji paryskiej i wysłano na prowincję, nad sam ocean (oczywisty topos kryminału, tutaj jednak świetnie pozwala pokazać niezadowolenia bohatera, jego gderliwość i trudne relacje z podwładnymi). Miejsce zsyłki okazuje się jednak dla Dupina w jakiś przewrotny sposób fascynujące, ponieważ Bretończycy to społeczność zupełnie odrębna, silnie wyemancypowana grupa narodowa, z wyższością spoglądająca na Francuzów. I tak wątek kryminalny splata się tu wdzięcznie z obserwacjami socjologicznymi, a Bretania staje się ważną bohaterką powieści. Akcja rozgrywa się na wybrzeżu Atlantyku, ale paradoksalnie przestrzeń tego świata jest całkowicie zamknięta – z jednej strony ogranicza ją ocean, z drugiej – pasmo nadbrzeżnych miasteczek, w których mieszają się Bretończycy i turyści.

Śledztwo wyda się banalne wszystkim wielbicielom skandynawskiej ohydy, tu na pierwszej stronie zostaje zamordowany staruszek, później pojawia się jeszcze jeden trup, i obaj giną w mało spektakularny sposób. Zbrodnia codzienna, na tle rabunkowym staje w jawnej sprzeczności wobec większości kryminalnych intryg. Nie ma tu też skomplikowanych spisków, pościgów ani gry z mordercą. Komisarz Georges Dupin poprzez kolejne rozmowy próbuje rozwiązać zagadkę śmierci 90-letniego hotelarza, którego porzucone ciało zostaje znalezione w restauracji. Sceną kulminacyjną staje się zaś moment dedukcji (w czasie spaceru Dupina) po lesie – zamiast pościgu, czy konfrontacji z mordercą. Wątek kryminalny ma podtekst artystyczny i historyczny, bo departament Finistère zasłynął jako miejsce, w którym malował Paul Gaugin i jego uczniowie, nazywani zresztą często „szkołą z Pont-Aven”.

Dupin – policjant  w średnim wieku, uzależniony od kawy i pewien, że go ona doprowadzi w krótkim czasie do zawału, podąża wąskimi dróżkami wybrzeża, lawiruje między klifami, plażami i turystami.  Cały wątek rozgrywa się w dialogu, w interakcji między komisarzem i kolejnymi bliskimi z otoczenia zmarłego. To faktycznie specjalna umiejętność – tak skonstruować akcję powieści, by dialog popychał ją naprzód, a przede wszystkim zaś tak napisać dialog, by wciągał czytelnika na równi ze scenami pościgów. Bannalec to wszystko jednak potrafi i jego opowieść o kilkudniowym śledztwie, o poszukiwaniu mordercy zostaje uzupełniona o trzeci wątek: autoanalizy Dupina, poszukiwaniu właściwych pytań, które mają go doprowadzić do wyjaśnienia zagadki.

Zderzają się tu wysoka sztuka i trudne relacje z bliskimi, bretońska duma z rzeszami turystów, którym sprzedaje się upupionego Gaugina. Tłum zdaje się prześladować komisarza, który najchętniej zostałyby na klifach sam, bo nie potrafi zrozumieć, jak mieszkańcy Pont-Aven godzą lokalny patriotyzm z nachalnym sprzedawaniem kiczowatych reprodukcji.  Dupin w ogóle ma dość ambiwalentny stosunek do otoczenia, pogardza większością swoich podwładnych, a tych, których szanuje – wykorzystuje często i nie wprowadza w postępy śledztwa. Sam zresztą jest typem mocno autystycznym, zapomina się w pracy, mruczy, marudzi, prowadzi życie wyalienowane, choć w Bretanii mieszka od kilku lat. Śmierć w Pont Aven to pierwsza powieść Bannaleca, widać tutaj też wyraźnie, że to pierwszy tom z cyklu o komisarzu, którego postać zaczyna się dopiero rysować. Bohater ten został wymyślony, by budzić antypatię czytelnika, lekkie poczucie obcości i dystansu. Nie nawiązuje żadnych relacji z otoczeniem, a więc i czytelnik do niego się nie zbliży. Przez to jednak Dupin staje się wyrazistszy. Jest rozrywkowy jak Kurt Wallander, prowadzi swoją karierę z zapałem godnym Harry’ego Hole’a, ma apetyt na życie jak komisarz Mortka.
Dajmy szansę i autorowi, i bohaterowi, bo obaj są tego warci. 

Comments

Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *