1. Bo to pochwała chłopackich zabaw z bronią, a nie przepadamy za myśliwymi-łowczymi:
„Wywołują mnie przez megafon.
– Mister… uhm… Sheshepin… uhm… Twerdoc…? Pealse, go to gate.
Wiem, o co chodzi. Przy gejcie, jednynym zresztą, czeka pani ochroniarka.
Nie, droga norweska ochroniarko, nie będę rozkładał tutaj strzelby. No to nie poleci i to ty będziesz miała kłopot. Nie, nie mogę z niech wyjąć zamka. Tak, wiem, ale to nie jest sztucer, z którego można łatwo wyjąć zamek. Strzelbę musiałbym rozłożyć na czynniki pierwsze, a tego robić nie zamierzam (…). Norweżyca polarna jest ładna, chociaż na policzku ma wielkiego, nabrzmiałego pryszcza. Stoję przy niej otępiały i uparty w tym otępieniu”.
2. Bo katalog z przedmiotów dnia codziennego mógł robić Marcel Proust albo Jarosław Iwaszkiewicz, a gdy robi go pisarz klasy B, to trąci raczej snobizmem i problemami pierwszego świata:
„Dzień zaczął się tak sobie, ale już prawie wiosna i słońce, więc żeby coś z dnia było, wyciągnąłem z garażu leciwy i błyszczący i kochany szwedzki kabriolet, otwarłem dach i pojechałem na południe (…). Czterdzieści pięć kilometrów, lasy i pola, pusto i prosto, można przycisnąć, posłuchać, jak świszcze turbo, wkręcić silnik na pięć tysięcy, zredukować na zakręcie, przeziębić się, bo marzec. Powkręcałem.
„Zatrzymałem się koło neogotyckiego kościoła, chociaż nie lubię neogotyku, wysiadłem, paliłem papierosa (…). Chciałem przez chwilę kupić morawskie wino, ale pomyślałem, że w gliwickim sklepie z morawskimi winami kupię przecież lepsze niż w potravinach w Sudicach. Nic nie kupiłem”.
3. Bo, jakbyśmy chcieli sobie poczytać sentymentalne i ogólne frazy Ericha Emmanuela Schmitta lub Paolo Coelho, to byśmy sobie ich pożyczyli z biblioteki:
„A w nowych domach z katalogu z domami naiwny sen o klasie średniej świata Totalnej Demobilizacji, nie ma już robotników, są key accounci i sales repowie, bracia moi i siostry moje udręczone, jest rozpełzające się antymiasto (…). Konfesjonały słuchają małych grzeszków, a pamiętają jeszcze wspaniałych, wielkich grzeszników i teraz zasypiają od tych rozpaczliwych grzeszków, od lepkich niewierności samemu sobie, od ciepłych nienawiści. Grzechy są takie same od zawsze, nie zmienia się substancja człowieczeństwa, ale w obumarłej cywilizacji grzesznicy są mniejszego formatu, podobne jak mniejszego formatu są święci”.
4. Bo próbuje być jak Nora Roberts i Danielle Steel w jednym, licząc, że zaduma się nad nim czytelnik, który lubi kupować pluszowe czerwone serca:
„Kobieta, która jest moją żoną, ma wspaniałe trzydzieści jeden lat, a wczoraj miała lat osiemnaście i od tego czasu jestem cichych świadkiem historii jej ciała”.
Nasuwa się tu jeszcze pytanie, jaki redaktor puszcza frazę „cichy świadek historii jej ciała”?
5. Bo wzruszające w swojej prostocie intelektualnej są wyznania absolwenta filozofii, któremu tok przemyśleń zaburza wiotkię dziewczę:
„A potem szedłem sobie grudniowym tym Mediolanem, słuchając Contemporary Noise Quintet tak głośno, że zza fortepianu nie było słuchać nawet tramwajów, i pomyślałem sobie, że nie mam żadnej mądrości, którą mógłbym przekazać światu. Chciałbym mieć taką mądrość, ale nie mam. Uśmiechnęła się do mnie dziewczyna w czerwonej sukience i jasnym płaszczu, rozpiętym w pełnej optymizmu prefiguracji kwietnia, szła szybko, stukając obcasami szpilek”.
Tak to wygląda właśnie. Nic dodać, nic ująć.
Klasy B? Wysoko… 🙂
Proza Twardocha mnie nie odrzucała, ale te fragmenty przekonują mnie ostatecznie, że po dzienniki te sięgać nie ma sensu.
Ja nie lubię jego powieści, nie zgadzam się z ich światopoglądem, nie podoba mi się forma prozatorska (efektowna, w środku pusto). Rozumiem jednak, że niektórym podoba się "Morfina". Natomiast "Morfinę" od dzienników dzielą lata świetlne.
Bo nie wypada napisać jednak, że to całkowite dno. Zwłaszcza że te dzienniki wydają mi się dość wyrachowane – obliczone na czytelników i czytelniczki, którzy lubią łatwe wzruszenia i pozorną głębię
Chyba tak właśnie jest.
Bo to tak jest, jak za publikowanie swoich dzienników biorą się ludzie jednak na to zbyt młodzi, zbyt niedoświadczeni, co wiele jeszcze nie przeżyli (choć suma przeżyć i ich kaliber nie zawsze od wieku zależne)… I w dodatku tworzą te dzienniki ze świadomością publikacji, a to zabija szczerość. Dlatego nie sięgnę ani po zapiski Twardocha, ani Dehnela. Jeszcze nie.
Jestem podobnego zdania. Literatura Twardocha – według mnie – jest obliczona na pewne zyski (dosłownie i w przenośni). Tknęło mnie już przy zakończeniu "Dracha", a kompletnie dobiło przy "Dziennikach".
Jak pięknie jest wreszcie odkryć, że ktoś jeszcze nie zachwyca się prozą tego pana.
Ależ proszę 🙂