11 super grubych książek, które zakotwiczą Cię w domu

Wszystkie te książki ukazały się jesienią lub nawet późnym latem, można z nimi jednak spędzić całą zimę, bo przed świętami publikuje się wyłącznie przepisy, książki modowe i poradnikowe. Z jakichś tajemniczych powodów wydawcy wychodzą z założenia, że czytelnik zimową porą traci połowę inteligencji i zapada w rodzaj snu, w czasie którego zdolny jest do lektury porad urodowo-kuchennych, co więcej chce tak wybitnymi dziełami obdarzać swoich bliskich. A więc tym, którzy zapięci po szyję w płaszczyki i zawinięci w barchanowe majtki mniej dbają o wygląd, a bardziej i intelekt, poleca się:
 
  1. Bowden, Polowanie na Escobara, przekł. Agnieszka Kalus, Wydawnictwo Poznańskie – jak już obejrzeliśmy Narcos
  2. Bułhakow, Mistrz i Małgorzata, przekł. Anna Leokadia Przebinda, Grzegorz Przebinda, Igor Przebinda, SIW Znak – ale tylko pod warunkiem, że do tych 547 przypisów tłumaczy dodamy jeszcze istniejące trzy przekłady: Krzysztofa Tura, Andrzeja Drawicza, Ireny Lewandowskiej i Witolda Dąbrowskiego. Bo jakoś wbrew promocji Znaku nie mam wrażenia, że ten przekład to arcydzieło. 
  3. Bykow, ŻD, przekł. Ewa Rojewska-Olejarczuk, Czwarta strona, bo opowiada o świecie, w którym Rosja została skazana na izolację i zapomnienie. Ja to kupuję.  
  4. Czapliński, Poruszona mapa, Wydawnictwo Literackie – bo każe inaczej myśleć o mitach rządzących naszą świadomością. Niektóre rozbraja, inne ujawnia. Fantastyczny projekt przebudowy naszej wyobraźni, oderwania jej od kategorii narodowej.
  5. Flanagan, Księga ryb Williama Goulda, przekł. Maciej Świerkocki, Wydawnictwo Literackie – nie mam po co chwalić, bo już wiele razy chwaliłam Flanagana. Lektura obowiązkowa.
  6. James, Krótka historia siedmiu zabójstw, przekł. Robert Sudół, Wydawnictwo Literackie – jak sam tytuł wskazuje, krótka historia ma ponad 700 stron. I nie chodzi w niej wcale o fabułę, tylko o to, że autor wykreował w niej kilkadziesiąt mówiących postaci i każdej z nich nadaje inny, nowy język.
  7. Krzyżanowski, Dom, którego nie było, Wydawnictwo Czarne – dla wszystkich, którzy przed świętami (lub w innym terminie) myślą o domu jako o centrum świata. Bo to opowieść o tym, że z koszmaru wojenno-obozowego można wejść do koszmaru świata powojennego, w którym urządza się nagonki, pogromy i rozgrabia majątek.
  8. Kubisiowska, Pilch w sensie ścisłym, SIW Znak – żeby zobaczyć, jak można zrobić książkę o niczym, a potem rozdmuchać ją jeszcze do wydarzenia sezonu. Na szczęście sezon krótki, w książce treści ważnych mało. Histeryczna autorka zderzyła się z histerycznym pisarzem i wyszedł bardzo cienki naleśniczek.
  9. Meyer, Syn, przekł. Jędrzej Polak, Czwarta strona – żeby zobaczyć, jak się robi dobrą, porządną, rzetelną prozę. Dla chętnych-wkręconych w prozę amerykańską poleca się również omówienia krytyczne z amerykańskich czasopism, które potrafią pokazać, że książka jest „tylko” dobra i zachęcić czytelników do lektury. U nas istnieją tylko dwa terminy: kit lub arcydzieło. Nie ma nic pośrodku. A Meyer to jest autor dobry, na mocne +4 😉
  10. Pilch, Indyk beltsville. Opowiadania zebrane, Wydawnictwo Literackie – żeby przypomnieć sobie Pilcha w najwyższej formie, Pilcha, który: 1. nie atakuje swoich biografów, 2. Nie wydaje kolejnych książek o fascynacji starego pryka i młodej panienki (podobno następna książka Pilcha utrzymana w tym klimacie ukaże się 1 lutego)
  11. Prilepin, Klasztor, przekł. Ewa Rojewska-Olejarczuk, Czwarta strona – bo to teraz dla polskiej prawicy autor uciśniony przez organizatorów Festiwalu Conrada. Podobno część czytelników obraziła się na Festiwal z powodu odwołania zaproszenia dla Prilepina. A więc można sięgnąć do źródła i porządnie się z nim pokłócić.

 

Wszystkie powyższe książki mają od 400 stron do tysiąca. Nie da się za ich pomocą promować czytelnictwa, ani brać udziału w wyścigu na ilość przeczytanych tytułów w ciągu roku – lojalnie ostrzegam. 

Comments

Komentarzy

13 komentarzy

  1. Poruszyłaś ciekawy temat, o którym się rzadko mówi, a który mnie szczególnie uwiera – rzadko docenia się u nas literaturę, która jest po prostu dobra. Nie genialna, nie wybitna, taka ze średniej półki, ale z jej wyższych partii. Ja bardzo sobie cenię właśnie takie książki. Od arcydzieł czasem trzeba odpocząć, zresztą bądźmy szczerzy, ile tych arcydzieł może się w ciągu roku ukazać? A ja mam często ochotę sięgnąć po książkę, która jest po prostu dobra lub bardzo dobra. Takie książki trudniej promować, rzadziej się je recenzuje, bo przecież łatwiej napisać o książce doskonałej albo objechać coś jako kit.

  2. Oczywiście, jest to pewna zauważalna inflacja pojęciowa. Mnie też to wkurza, bo po pierwsze dezawuuje to pojęcie, a książki – nieliczne – zasługujące na to miano giną w zalewie "arcydzieł" marketingowych. Ten sektor o którym pisze Padma to po prostu ambitna literatura środka: perfekcyjny storytelling, mówiący o poważnych sprawach. Mieszczą się tu: i "Syn" i na przykład "Korekty" albo "Ścieżki północy", ale one akurat nie miały u mnie maksymalnych not. To świetnie napisane powieści z głębokim tłem i drugim dnem, bardzo przemyślane, świetnie się czytające – ale czy arcydzieła? Możliwe, że będzie to można ocenić dopiero z dystansu pewnego czasu (choć może się oczywiście mylę).

    Osobiście jako recenzent (acz niemal wyłącznie blogowy) hołduję zasadzie, że im mniej przymiotników wartościujących w recenzji tym lepiej. I trzymam się (choć z różnym skutkiem) szkoły recenzowania analitycznego, podpatrzonej w tekstach prof. Marka Paryża dla "Nowych Książek". Tak też podszedłem do Syna". Otwarte pozostaje pytanie, czy na takie recenzje ktoś czeka. Kiedyś pod świetną analityczną recenzją filmową Tadeusza Sobolewskiego znalazłem komentarz: "To nie żadna recenzja tylko jakieś dyrdymały. W recenzji ma być napisane czy film jest dobry i czy cycki som". I to by było na tyle… 😉

  3. A tu się nie zgodzę. Sama Pani pisze, że ile tych arcydzieł może się w ciągu roku ukazać. No właśnie, niewiele. A recenzji książkowych jest pełno. Więc te zwyczajnie dobre książki jest łatwo promować, bo trafiają się częściej, i delikwent piszący recenzje wie jak taką podejść. Wiem, bo sam je piszę. Pozdrawiam.

  4. Przelicznik dla arcydzieła powinien być jeszcze inny – nawet jedno w ciągu roku to dużo. Ale mnie nie chodzi tutaj o autorów, ale właśnie o recenzentów, którzy za często naciskają przycisk z napisem "arcydzieło" i on już prostu nie działa.

  5. Noo, i jeszcze człowiek się zastanawia, czy z nim wszystko OK, że łyka taką literaturę nieciekawego człowieka. Ale ja się rozgrzeszam – miałam tak samo z Celinem, Genetem, Dostojewskim, z Littellem (którego "Łaskawe" uważam za arcydzieło") i paroma jeszcze innymi książkami typków wątpliwych moralnie.

  6. Musiałam tę listę bardzo ograniczać, bo interesujących grubasów z kilku ostatnich lat jest bardzo dużo. Najpierw uważałam, że to fajne, że wydawnictwa nie boją się publikować grubych książek (w POlsce jedną z pierwszych był "Lód"), ale potem okazało się, że grube jest modne i autorzy pompowali swoje wątpliwe książki do wielkich rozmiarów wtedy, gdy właśnie przycięcie bardzo by im pomogło.

  7. Muszę przyznać, że przerażają mnie ilości grubych książek na półkach różnych empik, bijacych po oczach hasłami z okładek: bestseller, kolejna nowa książka autora bestsellera, wydarzenie roku itd. Liczę więc na Pani podpowiedzi…

  8. Moja podpowiedź w tym wypadku jest prosta: nie ruszać nawet kijem książek opatrzonych tymi wszystkimi hasłami, które Pan wymienia 😉 Sukces czytelniczy gwarantowany, bo nagle, gdy to odstawimy, mamy mnóstwo czasu na czytanie dobrych książek.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *